sobota, 10 września 2016

#FILMY Obejrzałam, polecam

Filmy i mnie łączy specyficzna relacja. Z pewnością jest to dziedzina (czy filmy mogą być "dziedziną"?) bardzo mi bliska i w swoim życiu obejrzałam naprawdę mnóstwo tytułów. Ale przyznam się, że ten związek (jak to zwykle ze związkami bywa) ma swoje wzloty i upadki - ostatnio z przewagą tego drugiego elementu. Czasem potrafię nie oglądać nic całymi miesiącami, żeby potem nadrabiać po kilka filmów dziennie. You just never know...

Tym razem chcę Wam krótko wspomnieć o trzech obrazach, które obejrzałam w ramach relaksu i które okazały się całkiem trafionymi wyborami. W sumie to w sam raz na końcówkę lata - nie są to bowiem żadne ciężkie i dołujące dramaty (bo do takich zwykle mam słabość), ale raczej lżejsze pozycje. 

(zdjęcia ze strony IMDB)

1. NICE GUYS (2016) - to najnowsza rzecz, bo w sumie całkiem niedawno była w kinach (a może nawet nadal jest). Jeśli ktoś przegapił, to w sumie warto przy okazji poszukać, bo to jest rozrywka na całkiem przyzwoitym poziomie. Rozpoczynając seans byłam przekonana, że będzie to taka głupawa komedia i właściwie skusiłam się na nią wyłącznie ze względu na duo Russel Crowe - Ryan Gosling. No i przyjemnie się zaskoczyłam, bo okazało się, że elementy komediowe owszem, są (i to sporo, więc naprawdę można zdrowo popracować przeponą), ale nie tylko, bo tak naprawdę to jest takie lżejsze nawiązanie do retro kryminałów i kina noir. Mamy więc i intrygę kryminalną (która jest niestety najsłabszym elementem fabuły), morderstwo (nawet niejedno), ale przede wszystkim mamy absolutnie cudownie niedopasowaną parę głównych bohaterów, z których jeden jest życiowym nieudacznikiem i totalną łamagą (ale zaskakująco logicznie myślącą), a drugi miota się pomiędzy postępowaniem godnym bohatera, a działaniami eliminującymi "tych złych" raz na zawsze. Ekranowa chemia pomiędzy Goslingiem i Crowe jest nie do przecenienia, ich dialogi (i ogólnie klimat lat 70. ubiegłego wieku) i fajna postać wyjątkowo rozgarniętej córki jednego z nich to najmocniejsze elementy tego filmu. Jeśli więc szukacie czegoś niespecjalnie ambitnego, ale przyjemnego, to polecam. Bonusem jest gościnny występ Kim Basinger (która wprawdzie bardziej zwraca na siebie uwagę liczbą operacji plastycznych niż rolą, ale cóż poradzić - no mam do niej słabość), więc jeśli komuś (tak jak mnie) sprawia przyjemność wynajdywanie smaczków typu "ojej, Russel i Kim razem w filmie po tylu latach!", be my guest :) Jeszcze jedno - kojarzycie najnowszą reklamę perfum Kenzo, która ostatnio zrobiła totalną furrorę w necie? Tę z tańczącą dziewczyną w zielonej sukience? Jeśli tak, to napiszę tylko - to jest córka Andie MacDowell, nazywa się Margaret Qualley i też tu występuje :) 

(zdjęcia ze strony IMDB)


2. Drugi tytuł jest z 2013 roku i jest dokładnie tym typem filmu, które po prostu uwielbiam. THE GRAND SEDUCTION ("Wielkie uwodzenie") to taka niszowa, ciepła komedia, łapiąca za serce od pierwszych minut, przy której można się odrobinkę wzruszyć, ale przede wszystkim porządnie wyśmiać. Jeśli ktoś kojarzy "Angel's Share" ("Whisky dla aniołów), to to jest ta sama rodzina filmów. 
Mamy tu maleńką nowofunlandzką rybacką wioskę (a właściwie "port", jak uparcie powtarza jedna z postaci) Tickle Head, której mieszkańcy  po latach względnie dobrego życia, ledwo wiążą koniec z końcem (do tej pory całe pokolenia utrzymywały się z łowienia ryb, które zostało zabronione i dziś praktycznie wszyscy są na zasiłku). Gdzieś tam na horyzoncie pojawia się światełko w tunelu, w postaci fabryki, która mogłaby dać pracę właściwie wszystkim mieszkańcom. Jest tylko jedno ale. Żeby inwestycja doszła do skutku, wioska (port) musi mieć lekarza na stałe. Szczęśliwym trafem do Tickle Head zostaje oddelegowany na karny miesiąc młody doktor. I tu zaczyna się właściwa fabuła - cała zabawa bowiem polega na tym, żeby przez ten miesiąc zdołać przekonać miastowego gryzipiórka, że ta zapomniana przez wszystkich dziura na końcu świata jest jego wymarzonym miejscem do życia. Nie będę Wam zdradzać więcej, ale wierzcie mi, że jeśli bliskie jest Wam brytyjskie poczucie humoru (chociaż sam film jest kanadyjski), to nie będziecie żałować ani minuty - nie pamiętam już, kiedy śmiałam się na filmie tak głośno (sceny z krykietem, czy słuchaniem jazzu są absolutnym mistrzostwem). Dodatkowo, tak jak wspomniałam na początku, "Wielkie uwodzenie" ma w sobie naprawdę dużo uroku i lekkości, więc jeśli szukacie czegoś fajnego na zbliżające się jesienne wieczory, to zainteresujcie się tym klejnocikiem. Warto!

(zdjęcia ze strony IMDB)

3. Przyznam się, że zastanawiałam się, czy dorzucać tu ostatni tytuł. "UN PEU, BEAUCOUP, AVEUGLEMENT"(2015) ("Randka w ciemno") obejrzałam wprawdzie bez bólu, a nawet z jakąś tam przyjemnością, ale jednocześnie ma on w sobie coś, co może trochę drażnić. Jeśli chodzi o mnie i tzw. romkomy, łączy nas prawdziwie dziwna relacja - raz na jakiś czas łapię się na chęci obejrzenia czegoś z tego gatunku, po czym z reguły niemalże odchorowuję taki seans, bo liczba pojawiających się w nim banałów przyprawia mnie o zgagę. I w sumie tu było podobnie. Żeby nie było - UWIELBIAM niemal wszystkie kultowe komedie romantyczne z lat 90. i z dalszych dwóch dekad (zwłaszcza te z Meg Ryan, kiedy jeszcze wyglądała jak Meg Ryan, a nie własna karykatura), ale właściwie niewiele jest późniejszych pozycji z tego gatunku, do których mam słabość. 
Francuzi jednak mają czasem talent do pokazywania dość oczywistych rzeczy w sposób nieco odmienny, co - tak jak w wypadku tego filmu, nadaje im trochę świeżości. Tu więc standardowo mamy kobietę i mężczyznę i właściwie od początku doskonale wiemy, jakie będzie zakończenie (ale ustalmy, takich filmów nie ogląda się dla suspensu), ale to, co dzieje się pomiędzy, jest trochę inne - aż do ostatniej sceny bowiem, żadne z nich nie widzi tego drugiego - a dlaczego, tego Wam nie powiem :) To jest zdecydowanie film dla osób, które lubią filmy o prostej fabule (wiecie - X spotyka Y, nie lubią się, fukają na siebie, potem jest dobrze, potem jest źle, w międzyczasie pojawiają się skrótowe wątki poboczne z bliskimi z ich otoczenia - zazwyczaj jest to jedna osoba z jej strony i jedna z jego, bum, happy end), więc nie spodziewajcie się tu nie wiadomo czego, ale powiem tak - jeśli macie chęć na coś lekkiego i odmóżdżającego (ale jednocześnie nie totalnie kretyńskiego, tylko z takim francuskim charmem), to poszukajcie sobie tego tytułu. 

Podejrzewam, że następna odsłona tego cyklu będzie zdecydowanie cięższa, bo jednak trochę się zasłodziłam tymi filmami (a ja zdecydowanie jestem tym masochistycznym typem, który lubi, kiedy film daje mocno po głowie i po którym muszę psychicznie dochodzić do siebie przez długie tygodnie :)) 

A jak u Was - obejrzeliście ostatnio coś fajnego? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za każdy komentarz - jest mi bardzo miło, że do mnie zajrzałeś :)

Ale uprzedzam, że uwagi typu "super, obserwujemy?" lub "zapraszam do siebie", w moim przypadku odnoszą odwrotny skutek.

Ogólnie zaglądam do wszystkich, którzy pozostawiają po sobie jakiś ślad, a jak mi się spodoba, to nie trzeba mnie zachęcać do obserwowania :)

Follow on Bloglovin
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...