środa, 20 lutego 2013

...

Niestety przegrałyśmy walkę z czasem...

Nie doszłam jeszcze do siebie i nie wiem, kiedy to nastąpi, strasznie ciężko jest się otrząsnąć po takiej decyzji, zwłaszcza jeśli praktycznie do samego końca miało się nadzieję na cud.
Tak jak pisałam wcześniej, nie mogę obiecać, że prędko (jeśli w ogóle) tu wrócę - na razie mierzi mnie sama myśl o pisaniu o czymkolwiek. Ale kto wie - może kiedyś zatęsknię...

Dziękuję Wam za wszystkie ciepłe słowa pod poprzednim wpisem i za dobre myśli - jestem pewna, że Koka też je odczuła. 

Okazuje się, że można się rozchorować ze smutku - tzn rozchorować fizycznie, dosłownie z dnia na dzień.

Jeśli macie obok siebie jakieś zwierzątko, przytulcie je mocno w moim imieniu i obyście nigdy nie musieli stawać przed taką decyzją jak ja ostatnio.
Pozdrawiam Was ciepło (choć smutno),
Joanna

sobota, 9 lutego 2013

Moja walka

Te (tych) z Was, które zaglądają tu czasem i być może nawet niepokoją nastałą ciszą, serdecznie przepraszam i zapewniam, że żyję. 

Niestety w chwili obecnej blogowanie znajduje się gdzieś na szarym końcu mojej listy, ponieważ całą swoją energię skupiam na walce o mojego kotka. Najlepiej zrozumieją to osoby, które mają / miały w domu jakiekolwiek zwierzę, a wiem, że jest Was bardzo wiele. 

Moja Koka ma 18 lat (właśnie skończone) i właściwie od pierwszego dnia jest pełnoprawnym członkiem rodziny, a ponieważ na swoją miłość wybrała mnie (tak, to kot wybiera sobie właściciela, a nie odwrotnie), to siłą rzeczy jest też najbliższą mi istotą i partnerem życiowym - jesteśmy razem całe moje dorosłe życie, a to niekrótki staż...

Tak więc chwilowo mam w domu koci szpital i jednocześnie wyobrażenie tego, jak wyglądałoby moje życie z niemowlęciem u boku (chorego kotka trzeba regularnie karmić, niemal przewijać i pilnować, żeby pił i brał lekarstwa o stałych porach). 

To walka o każdy kolejny dzień i wiem, że oczywiście mogłabym ją w każdej chwili przerwać, ale po 18 latach po prostu nie potrafię sobie wyobrazić kolejnych bez niej. Nazwa bloga też o tym świadczy... Dlatego póki jest choćby minimalna nadzieja, chwytam się wszystkiego i cieszę z każdego nowo nabytego dekagrama i zjedzonego posiłku.

Dlatego też nie jestem w stanie obiecać, czy i kiedy tu wrócę, bo szczerze wyznaję, że w naprawdę czarnych chwilach zachowuję się jak (notabene) chore zwierzę i wybieram izolację, żeby uporać się z tym, co mnie męczy w całkowitej samotności. 

Trzymajcie kciuki i być może do zobaczenia za jakiś czas. 

I dziękuję, że zaglądacie.
Follow on Bloglovin
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...