Mamy piątek i mamy jesień, a to połączenie oznacza, że moje życie towarzyskie powoli zaczyna hibernować, za to uaktywnia się mój introwertyzm - począwszy od końca lata niczym rasowy suseł spędzam coraz więcej czasu w domu, gromadząc wcześniej niezbędne zapasy. W ten sposób ładuję swoje akumulatory na kolejny stresujący tydzień - niestety moje życie zawodowe ostatnio mnie wykańcza, więc tylko w ten sposób jestem w stanie utrzymać względną równowagę psychiczną.
Dlatego dziś będzie poniekąd mini-powrót do źródeł, czyli kącik małego czytelnika :)
Magazyn Książki GW kupuję od samego początku, chociaż jego cykl wydawniczy jest dla mnie zagadką - niemniej jednak zawsze się cieszę, kiedy w końcu uda mi się go zdobyć, bo na ogół jest w nim sporo interesującego czytania. W tym wydaniu np. bardzo ciekawy wywiad z Salmanem Rushdie'm, artykuł o Susan Sonntag oraz rewelacyjna recenzja największej literackiej szmiry od czasu "Zmierzchu", czyli "50 twarzy Greya" - polecam wszystkim, których kuszą wszechobecne reklamy tego bełkotu - przeczytajcie najpierw tekst w "Książkach" - jest 100 razy lepszy od opisywanego "dzieła"!
Z kolei magazyn SLOW kupiłam pierwszy raz, bo jakoś tak zachęcająco na mnie zerkał z półki :) Na razie się nie wypowiadam, bo jeszcze nie miałam okazji się w niego "wgryźć", mogę tylko powiedzieć, że trochę waży, jest ładnie wydany i niestety dość drogi (ok. 15 zł), więc nie wiem, czy będę go kupować regularnie. Ale zobaczymy, jak mi się spodoba, to kto wie :)
Pozostali goście, to dwie książki z biblioteki - Tess Gerritsen, której thrillery są dla mnie idealną wręcz odskocznią od rzeczywistości i poza tym, że wieczorami czasem po trzy razy muszę sprawdzać zamki w drzwiach, to bawię się przy nich świetnie :)) No i mój ukochany Truman Capote - gdybym miała wybrać jednego ulubionego pisarza, to niewykluczone, że padłoby właśnie na tego pana. Moim skromnym zdaniem był to totalny literacki geniusz i ja z moimi malutkimi pisarskimi ciągotkami chowam się gdzieś w ciemnym kącie za każdym razem kiedy mam do czynienia z jego prozą. Uwielbiam go i jestem bardzo ciekawa tych esejów.
Trzy pozostałe pozycje natomiast to nabytki własne. Ponieważ moje mieszkanie ma ograniczoną przestrzeń, już jakiś czas temu postanowiłam bardzo radykalnie ograniczyć zakupy książkowe. Nie ukrywam, że decyzję tę ułatwia mi świetnie zaopatrzona biblioteka, którą mam prawie pod nosem oraz sterty nieprzeczytanych jeszcze przeze mnie książek, walające się dosłownie WSZĘDZIE. Dlatego naprawdę rzadko coś ostatnio kupuję - to, co widzicie poniżej, to jeden z tych wyjątków :)
"Pochwała powolności" Carla Honore to taki bestseller "pod prąd" - zamiast bowiem motywować czytelnika do szybszego i intensywniejszego życia, autor skupia się na udowadnianiu, że często "wolniej znaczy lepiej i prawdziwiej" - bardzo przemawia do mnie "filozofia" Slow Life, więc kupuję to od razu, zwłaszcza że napisane jest fajnym, bezpretensjonalnym i przyjemnym językiem.
Z kolei "Zorganizuj się!" Jennifer Ford Berry na pierwszy rzut oka może się wydawać takim negatywem powyższego, ponieważ dotyczy porządkowania wszelkich dziedzin życia - począwszy od mieszkania, po dokumenty aż po zwyczaje - jako urodzona bałaganiara często mam takie zrywy i potrzebuję motywacji do tego, aby nadać swojemu życiu przynajmniej pozory uporządkowania. I mam nadzieję, że ta książka mi chociaż trochę w tym pomoże :)
I w końcu "last but not least", czyli polecanka od Hexxany :) "Diary of a Wimpy Kid" - powieścio-komiks, niby dla nastolatków, ale już widzę, że mi się spodoba - specjalnie kupiłam wersję oryginalną, żeby mieć przynajmniej radochę, że jak rechoczę, to jednocześnie utrwalam sobie obce słownictwo :) Dzięki za polecankę :)
Mam nadzieję, że naprawdę będziesz zadowolona bo mimo wszystko oryginał sprawia, że ogarniają mnie salwy śmiechu. Może niektórym wydać się dziecinna :P ale nie zawsze ma się ochotę na coś, co zmusza do myślenia.
OdpowiedzUsuńNiezły zestaw :) U mnie jest sporo zaległości a ostatnimi czasy najchętniej wertuję książki kucharskie :DDD Zmotywowałaś mnie, aby wybrać coś nowego na zimowe wieczory choć kupiłam kilka części Wimpy Kida :)
Och,a ja o zaległościach nawet nie wspominam - kiedyś byłam zdecydowanie bardziej na bieżąco z nowościami, ale też sprawiało to, że ciągle coś kupowałam, więc w sumie teraz jest lepiej, bo tylko raz na jakiś czas gdzieś mi wpadnie w oko jakiś tytuł, pochodzę sobie wokół niego parę miesięcy i ewentualnie potem go kupuję :)
UsuńKsiążki kucharskie też uwielbiam, chociaż również staram się już nie kupować nowych - te, które mam, powinny mi w zupełności wystarczyć (swoją drogą - znasz Sophie Dahl? Jeśli nie, to bardzo polecam - i do gotowania, i do poczytania :)
A Wimpy Kid powinien mi się spodobać - przejrzałam go sobie pobieżnie i czuję, że się zakumplujemy - kojarzy mi się z obrazkową wersją Adriana Mole'a :)
Zanotowałam i muszę coś zakupić :)
UsuńDziękuję za polecenie!
Wimpy Kid faktycznie może kojarzyć się z Adrianem Mole'em ale cieszę się, że przypadła Ci do gustu.
No, ciekawa jestem czy Ci się spodoba, ja uwielbiam Sophie Dahl, a jej chlebek bananowy to klasyka :)
UsuńO, to chyba wpis trochę na moje zamówienie ;-)
OdpowiedzUsuńMiłego weekendu
No, nie ukrywam, że za każdym razem jak coś czytam, z tyłu głowy odzywa się cienki głosik "Zo-si-k, Zo-si-k!" :) A poważnie, to miło jest czasem wrócić "do źródeł", zwłaszcza że czytać przecież nie przestałam :)
UsuńA jak u Ciebie - polecasz coś ciekawego? Bo wiele z moich lektur to były Twoje polecanki i brakuje mi tego...
U mnie ostatnio moce przerobowe nieco zwątlały. Właściwie nawet nie wiem dlaczego. Czytam zrywami niemalże narkotycznymi, po to, aby równie nagle zrobić sobie przerwę. Ale co do polecania, to moja ostatnia lektura, lektury właściwie to trylogia norweskiej pisarki Anne B. Ragde: "Ziemia kłamstw", "Raki pustelniki" i "Na pastwiska zielone". Wzięłam tak trochę w ciemno pierwszą część i przepadłam kompletnie i mam ochotę na więcej norweskich sag, bo to co zafundowała mi Ragde to piękna, ale zaraz i gorzka psychologiczna literatura. W ogóle ostatnio postanowiłam dogłębnie rozprawić się z moimi domowymi zbiorami, bo miejsca na nowe książki już praktycznie nie mam, a jak jakaś maniaczka wciąż znoszę książki z bibliotek. Więc postanowiłam ukrócić nieco ten biblioteczny proceder i zabrać się za własne zapasy i w ramach domowych czystek ostatnio przeczytałam "Firmina" (duże rozczarowanie, chyba już jestem za stara i za poważana za opowiastki o czytających szczurach), "Ani tu, ani tam" Billa Brysona (to dla odmiany bardzo udana, lekka lektura) oraz dwie pierwsze Marthy Grimes z cyklu o Jurym (wszak słynę z czytania wszystkiego wg sobie znanej kolejności, a wszystkie pozostałe książki Grimes już mam od dawna przeczytane). Natomiast teraz czytam upolowane 3 miesiące temu (sic!) w bibliotece "Życie nie jest romansem, ale..." Marii Pruszkowskiej i (ku memu zaskoczeniu) podoba mi się dużo bardziej niż pierwsza część, czyli kultowe (podobno) " Przyślę panu list i klucz". To się rozpisałam. Dziękuję za uwagę :-)
OdpowiedzUsuńH - i tego właśnie mi brakowało! :)) Poproszę więcej takich komentarzy - mogę Ci nawet udostępnić mały zosikowy kącik na blogu :)
UsuńAnne Radge właśnie wskoczyła na listę do przeczytania, zaraz sobie obejrzę o czym to. Billa Brysona bardzo lubię i to z kolei ja mam w przechowalni już od długiego czasu :) A Marthę Grimes uwielbiam, tylko już się pogubiłam, bo nie wiem, czy coś wyszło w miarę niedawno?
Na Marię Pruszkowską z kolei czaiłam się całymi miesiącami (tzn na list i klucz), potem zapomniałam, potem oczywiście nie mogłam tego nigdzie zdobyć, znowu zapomniałam i teraz mi przypomniałaś - sprawdzę w bibliotece, może mają.
Dzięki za ten wpis :)
Tak, to się nazywa skleroza do kwadratu (i dowód na to, że naprawdę mam o wiele za dużo książek) - coś mnie tknęło w momencie jak napisałam, że Bill Bryson jest w mojej przechowalni i co się okazało? Ano to, że już dawno temu zamieszkał u mnie na półce i co więcej - został przeczytany :)
UsuńAnne B. Radge jest ciężko dostępna, ale właśnie upolowałam pierwszą część na allegro :)
Pocieszę Cię zate, że i ja mojego Brysona odkryłam na półce zupełnie przypadkiem. Kompletnie zapomniałam, że go mam (nawet nie pamiętam z jakiejś okazji sobie go sprawiłam, to musiało być jakieś dwa lata temu). Od razu zaopatrzyłam się w jego zapiski z ziemi(h)amerykańskiej. Ciekawe ile biedaczek będzie tym razem czekał na przeczytanie ;-)
UsuńA co do Grimes, to ostatnia jej książka wyszła bodaj w grudniu u.b. i jest to "Zajazd Jerozolima". Taki sobie mym skromnym zdaniem (za dużo gry w bilard, ale za to lady Agatha daje czadu)
No właśnie Zajazd czytałam jako ostatni i nie byłam pewna, czy od tego czasu nie ukazało się coś nowego. A lady Agatha w każdej części daje czadu - to tak cudownie realna postać, że jak tylko się pojawia, to mam ochotę zadźgać ją czymś ostrym :)
UsuńAmerykańskiego Brysona nie czytałam (ale na pewno to nadrobię - właśnie szukam :) natomiast przy Zapiskach z małej wyspy rżałam jak wariatka, więc polecam :)
A ja mam ochotę lady Agathę udusić :]
UsuńMogę powiedzieć, że już dawno żadna postać nie wzbudzała we mnie takich gorących (negatywnych!) emocji :) Co chyba dobrze świadczy o literackich umiejętnościach autorki :)
UsuńPamiętam, że kiedyś równie mocno mnie drażniło parę postaci z Jane Austen, m.in. Pani Elton z "Emmy", na wspomnienie której do dziś zgrzytam zębami :)
O tak. Pani Elton też mieści się na mojej liście bohaterów literackich do uduszenia (nie żebym taką listę prowadziła). Ale jednak bardziej chciałabym udusić panią Elton niż lady Agathę.
UsuńTak, panią Elton wraz z jej wewnętrznym bogactwem ciężko byłoby przebić - o czym świadczy choćby fakt, że po tylu latach od lektury, nadal działa mi na nerwy! Swoją drogą taka lista bohaterów do uduszenia mogłaby być ciekawym projektem :D
UsuńA gdy już przeczytasz "Pochwałę powolności", to czy mogę liczyć na kilka zdań opinii? Mam to cudo w schowku w mojej ulubionej księgarni internetowej od dawna, ale za zakup wciąż nie mogę się zdecydować.
OdpowiedzUsuńDam znać - na razie dopiero zaczęłam i to jest moja lektura do metra, więc jeszcze chwilę mi się pewnie zejdzie :)
UsuńAle na razie podoba mi się język i sposób pisania, zobaczymy co będzie dalej. Na pewno trochę daje do myślenia (np takie zdanie o jakimś panu, który podczas ćwiczenia wydawałoby się super-bezpiecznej jogi na stałe stracił czucie w udzie, bo sobie naderwał jakiś mięsień czy coś - to było w ramach przestrogi przed niecierpliwym robieniem wszystkiego :))
Wykańczam właśnie "Klub Mało Używanych Dziewic" i kwiczę ze śmiechu podczas czytania :)
OdpowiedzUsuńNie mam pojęcia co to (chociaż tytuł mi się mało szczęśliwie kojarzy z jakimś serialem telewizyjnym) - sprawdzę sobie :)
Usuń