czwartek, 23 stycznia 2014

Liebster vol.2

Jeśli chodzi o wszelkie "łańcuszki", to muszę powiedzieć, że mam do nich raczej negatywny stosunek. Wyjątkiem są te, które od czasu do czasu pojawiają się na blogach i polegają na odpowiedzi na wymyślone przez innych blogerów pytania - a ponieważ jestem z natury ciekawska, uważam to za fajny sposób dowiedzenia się czegoś więcej o osobie, którą sobie podczytuję :) 

Jeśli Wasze zdanie jest podobne, to pewnie bez większej przykrości zapoznacie się i z moimi odpowiedziami :) Dla tych jeszcze bardziej ciekawskich dodam, że poprzedni wpis tego typu pojawił się TUTAJ, a teraz otagowała mnie Sorbet z bloga http://cruelty-free-blog.blogspot.com (za co dziękuję). Pytania nie były łatwe, ale chyba tym lepiej :)

1 Akcent brytyjski, włoski czy francuski?
Ciężko byłoby mi wybrać pomiędzy brytyjskim i francuskim - każdy po trochu, bo oba bardzo lubię - brytyjski wydaje mi się nieco bardziej wyrafinowany, a francuski seksowny (że tak pojadę stereotypem). Włoski mnie jakoś nie kręci :)

2 Najlepszy wampir w historii to...
Klasycznie, Dracula, lub mniej klasycznie - Lestat (ale wyłącznie ten książkowy, bo nie znoszę Toma Cruise!). Zawsze miałam słabość do literackich psychopatów, a ta dwójka to idealne przykłady :)  

3 Dlaczego nie lubisz muzyki metalowej? A jeśli lubisz to: dlaczego nie lubisz techno?
Szczerze mówiąc, to nie oceniam muzyki po gatunkach - jeśli jakiś kawałek mi się spodoba, to dopiero po jakimś czasie się zastanawiam, z jakiego nurtu pochodzi :) Ale ogólnie raczej staram się unikać wszelkiego bezsłownego "umpa umpa" oraz dźwięków, od których pękają bębenki :) 

4 Z kim chciałabyś pogadać przy kawie - zarówno żywi jak i umarli w tym pytaniu się liczą.
To chyba najcięższe pytanie, bo moja lista mogłaby się ciągnąć kilometrami :) Nie mam pojęcia, jaką kategoryzację powinnam zastosować, więc idę na żywioł i powiem tak: na pewno z Trumanem Capote, bo moglibyśmy obskoczyć tematycznie i jego fascynujące życie (i poplotkować o wszystkich sławach, z którymi się przyjaźnił!) i literaturę, czyli dwa w jednym :) Oprócz tego bardzo chętnie porozmawiałabym z Anais Nin, od której chętnie zaczerpnęłabym jeszcze większą odwagę do bycia sobą i nie przejmowania się opinią innych i konwenansami. Trzecią osoba byłby John Douglas, czyli jeden z najsłynniejszych (i najlepszych) amerykańskich profilerów - kto podczytuje mojego bloga, ten wie, że jest to dziedzina, która mnie fascynuje najbardziej i moim marzeniem jest spędzenie trochę czasu w towarzystwie kogoś, kto zna temat od podszewki. 
A żeby nie było tak całkiem ponuro i poważnie, to na koniec zostawiłabym sobie Davida Tennanta, żeby mu powiedzieć, że jego interpretacja Doktora na nowo obudziła we mnie dziecko i moją nieco uśpioną brytofilię  i że chociaż wg mojej mamy wygląda jak jastrząb, to i tak go uwielbiam :) 

I wierzcie mi (lub nie), ale naprawdę spokojnie mogłabym się umawiać na tę kawę do końca życia i na pewno nie zabrakłoby mi interesującego towarzystwa :)) 

5 Co Cię denerwuje w innych blogach? Odstręcza? Blogerowy zwyczaj, którego nie rozumiesz. 
Nadmiar współprac i (a zwłaszcza) przewaga wpisów sponsorowanych, które sprawiają, że po jakimś czasie przestaję taki blog odwiedzać. Właściwie najbardziej nie denerwują mnie same współprace, co nieuczciwość niektórych osób w ujawnianiu tego - jeśli ktoś próbuje mi (bardzo nieudolnie) na siłę wcisnąć kit, to sorry, ale dla mnie to krótka piłka. Jeśli ktoś umiejętnie przeplata opisy produktów, które sam kupił i ocenił z wpisami o prezentach, to nie mam nic do tego, pod warunkiem, że jest to jasno powiedziane, a sama ocena rzetelna. 
Nie przepadam też za tworzeniem "kółek wzajemnej adoracji", czyli zamkniętych enklaw, kiedy na wszelkich spotkaniach pojawiają się ciągle te same osoby i potem na blogach następuje wysyp identycznych postów. Co prowadzi do kolejnej konkluzji - denerwuje mnie zalew takich samych wpisów na kilkunastu /kilkudziesięciu blogach - spowodowany nachalną promocją jakiegoś produktu, albo nawiązaniem współpracy z daną firmą przez dużą ilość blogerek - nie wiem, jak Wy do tego podchodzicie, ale dla mnie to jest marketingowy strzał w kolano, bo po takiej serii omijam z reguły dany produkt (a zdarza się, że firmę też) szerokim łukiem...

6 Film o którym chcesz zapomnieć i żałujesz, że widziałeś to...
Boxing Helena, o którym zresztą faktycznie bym zapomniała, gdyby nie rozmowa z koleżanką jakiś czas temu (dzięki, Go!) :)) Myślę, że to był najgorszy film, jaki widziałam. I sądzę, że chcieliby o nim zapomnieć również aktorzy, którzy tam grali, a także wszyscy związani z tym projektem :)  

7 Bezdomnemu kupisz bułkę czy dasz pieniądze?
W idealnym świecie - i bułkę i ciepły obiad, w rzeczywistości niestety raczej pieniądze w pośpiechu. Z tym, że obecnie często ciężko jest odróżnić osobę naprawdę potrzebującą pomocy od zwykłego wyłudzacza, co mnie bardzo boli.

8 Zarost u faceta - tak czy nie?
Wizualnie - taki trzydniowy jak najbardziej, ale praktycznie raczej nie, bo nie lubię, jak mnie coś drapie po twarzy :) Tzn przyjmując, że mówimy o MOIM facecie, bo u cudzych mi to absolutnie nie przeszkadza :) Byle nie byłaby to broda Rumcajsa i /lub wąs Salvadora Dali :) 

9 W czym jesteś dobry człowieku? Malowanie paznokci też się liczy!
W analizowaniu czyichś zachowań (najlepiej mi idzie z sytuacjami niezwiązanymi bezpośrednio ze mną, w tym jestem naprawdę niezła). 
W pisaniu :) 
Oraz tzw. efektywnym lenieniu się (bo uważam, że nawet oglądanie seriali może być rozwijające - np korzystając z oryginalnych napisów, wzbogacamy swoje słownictwo tematyczne). 

10 Lajk na fejsBogu czy piwo z ziomalami?
Chyba trochę jedno i drugie, chociaż FB używam głównie do bycia na bieżąco z moimi zainteresowaniami, a ze znajomymi wolę kontakty bardziej bezpośrednie. Tylko piwa nie lubię :)

11 Każdy kocha muzykę - wymień 3 albumy, które coś zmieniły w Tobie, wyryły się, znasz na pamięć. Niepotrzebne wykreśl. 
U2 Achtung Baby - spełnia wszystkie trzy warunki - to jest album, który mam i będę miała zawsze głęboko w sobie :)
The Police - Synchronicity - wahałam się pomiędzy tym, a solowym albumem Stinga -...Nothing Like The Sun - ale ostatecznie wygrał zespół, bo to od tej płyty zaczęła się moja "miłość" do tego pana, która trwa nadal - potrafię mu wybaczyć wiele, nawet to, że od kilku lat informacja o jego kolejnej płycie nie budzi już dzikiego stada motyli w moim brzuchu.
Peter Gabriel - So - album idealny, ostatnio znowu go sobie przypomniałam i co najlepsze - okazało się, że po tylu latach emocje są nadal dokładnie takie, jak przy pierwszym odsłuchiwaniu :) 

Oczywiście te 3 to tylko wierzchołek góry lodowej, w moim przypadku ważnych albumów jest o wiele więcej, zabrakło mi miejsca na Depeche Mode, czy Queen, z kolei np Nina Simone zmieniła coś we mnie zaledwie jedną piosenką (I Wanna Little Sugar In My Bowl) i w jej przypadku jest tak, że po prostu to jej głos jest ze mną tak zsynchronizowany, że wystarczy mi usłyszeć fragment dowolnego utworu śpiewanego przez nią, a momentalnie dostaję gęsiej skórki :) 

Ufff, udało się :) 

Ok, teraz część, w której ja zadaję pytania, a taguję wszystkich, którzy mają chęć pobawić się ze mną i zostawić odpowiedzi w komentarzu :) 

1. Jaki sport jest Ci najbliższy (niekoniecznie musisz go uprawiać) - wolisz rywalizację, czy jesteś indywidualistą? 

2. Czego nie potrafiłbyś wybaczyć drugiej osobie? 

3. Czy uważasz, że prawda zawsze jest dobra? Oraz pytanie dodatkowe - czy jesteś dobrym kłamcą?

4. Na co byłbyś w stanie wydać naprawdę dużo pieniędzy (wiem, że "dużo" to pojęcie względne, ale nie chcę nic nikomu sugerować i zawężać wyboru).

5. Lubisz rządzić innymi, czy pracować w grupie, gdzie wszyscy są równi? 

6. Co dobrego spotkało Cię ostatnio?  

7. Czy jesteś romantykiem/-czką? W sensie - czy wierzysz w happy-end, miłość od pierwszego wejrzenia, że miłość wszystko zwycięży etc.? 

8. Jakie są Twoje ulubione perfumy? Czym kierujesz się przy wyborze nowego zapachu? Czy zapach kojarzy Ci się z konkretną osobą/sytuacją?

9. Czy uważasz, że porażki kształtują charakter, czy niszczą człowieka? 

10. Gdybyś miał opisać siebie w pięciu słowach, to jak brzmiałby ten opis? 

11. Jaka książka, którą przeczytałeś w ostatnim roku, zrobiła na Tobie największe wrażenie i dlaczego? 

wtorek, 21 stycznia 2014

Filmowo - Pod Mocnym Aniołem

Zgodnie z noworocznymi zapowiedziami, wrzucam recenzję (którą niektórzy z Was już pewnie czytali :)) 

W tzw. międzyczasie rozpoczęłam bowiem współpracę z serwisem filmosfera.pl (który notabene szczerze polecam, bo z tego co zauważyłam, pojawiające się tam recenzje, choć amatorskie, są na wyrównanym i raczej wysokim poziomie - przy okazji to taki skromniutki autorski komplement :D)
Nie wiem jeszcze, czy tu będę zamieszczać opisy wszystkich obejrzanych przeze mnie filmów, ale sądzę, że od czasu do czasu fajnie będzie polecić (lub nie) Wam coś interesującego (lub nie). 

Ok, zaczynamy - rzutem na taśmę leci "Pod Mocnym Aniołem", co w moim przypadku może być odrobinę mylącym sygnałem, ponieważ jeśli chodzi o kino, to przyznam, że nie jestem wielką patriotką i rzadko oglądam nasze rodzime produkcje. Ale jak widać - zdarzają się wyjątki. I dobrze, bo gdyby nie one, pewnie ten film pozostałby na zawsze na mojej długiej liście "filmów do obejrzenia kiedyśtam".  


Drodzy kinomani, to nie jest ładny, ani miły film. Nie jest też przyjemny, łatwy w odbiorze i kolorowo-pastelowy. Gdybym miała pozostać w temacie alkoholowym, powiedziałabym, że "Pod Mocnym Aniołem" bardziej przypomina jakiś pędzony cichaczem na melinie bimber niż elegancki gin z tonikiem, jaki zamawiamy w barze.

Podczas konferencji prasowej reżyser Wojtek Smarzowski kilkakrotnie powtórzył, że "estetom i abstynentom pewnie się nie spodoba". I tu pudło, panie Smarzowski. Bowiem uważam się za estetkę i jako owa estetka wyszłam z pokazu zachwycona. Przynajmniej stroną wizualną. Bo reżysersko ten obraz to majstersztyk, a poszczególne sceny, kręcone różnymi technikami, świetnie oddają zmieniający się zarówno nastrój, jak i kolejne etapy upadku bohatera. Jak jest z abstynentami, tego nie wiem, może tu pan Wojtek miał rację. 

Posiłkując się jeszcze wypowiedziami twórców, to "film o samotności, o nieciągłości czasu, o cierpieniu, o lękach", a nawet specyficzna historia miłosna (wg Julii Kijowskiej, wcielającej się w Nią). 
Jak odbiorą go widzowie, to inna sprawa; już wśród dziennikarzy zdania były wyraźnie podzielone - czy to obraz o patologii, rodzaj ostrzeżenia, paradokument, czy jeszcze coś innego. Sam reżyser stwierdził, że to nie jest żadna misja, że robi po prostu filmy o tym, co go boli. 

Z całą pewnością brawa należą mu się za samo podejście do czegoś tak bardzo "afilmowego" jak powieść Jerzego Pilcha. I sfilmowanie jej w taki sposób, że chapeau-bas, panie Smarzowski - książkę czytałam x lat temu i przyznam się, że choć wówczas byłam jeszcze sporą fanką prozy pana P., to ten konkretny tom średnio przypadł mi do gustu - może poruszane w nim problemy były za mało "moje"? Może zbyt mało się w nim działo? Nie pamiętam, ale przyznaję, że Wojtek Smarzowski wyciągnął z tej literatury, która choć obiektywnie wartościowa, jest skierowana jednak do raczej wąskiej grupy odbiorców, obraz naszego społeczeństwa. Pokazany w krzywym i zapyziałym zwierciadle, ale jednak... Można powiedzieć z przekąsem - a to Polska właśnie...

Bo jak słusznie wspomniała Kinga Preis - taka jest polska rzeczywistość, czy nam się to podoba, czy nie. Jak możemy przeczytać w opisie fabuły - "wszyscy piją, bo picie to nasz sport narodowy".  Nie tylko zresztą narodowy, bo w tej akurat dziedzinie może i jesteśmy w czołówce, ale reszta świata dzielnie depcze nam po piętach - jest to więc problem bardziej uniwersalny. 

Oczywiście jestem pewna, że takie, a nie inne pokazanie problemu alkoholowego może okazać się za bardzo kontrowersyjne dla części widzów - w zależności od tego, do której strony barykady jest nam bliżej, możemy uznać ten obraz za zbyt drastyczny, lub też - nadmiernie złagodzony. Niemniej jednak jest to dobry punkt wyjścia do ogólnonarodowej dyskusji, ponieważ jak wspomniałam wyżej, problem w ten czy inny sposób, dotyka nas wszystkich.  

Dla mnie osobiście wszystkie opowiedziane w filmie historie są poruszające i choć przy kilku wyjątkowo plastycznych scenach poczułam wręcz niesmak, doceniam starania wszystkich zaangażowanych w projekt osób, aby jak najprawdziwiej pokazać zarówno tę odrażającą, wręcz śmierdzącą stronę alkoholizmu, jak i jego weselszą i bardziej ludzką twarz. 

Bo ta historia, jak i każda inna, ma dwie strony - z jednej mamy tragiczną dolę utalentowanego pisarza i kolejne, bardzo barwne etapy jego upadku oraz walkę ze swoją słabością, z drugiej coś w rodzaju karykaturalnego love-story, z anonimową "Nią" (która w filmie przyjmuje postać jednej konkretnej kobiety, stworzonej z wielu książkowych opisów), która w zamyśle miała być jasnym rewersem opowieści. Z tym, że dla mnie czegoś w tym wątku zabrakło, bo "Ona" wcale nie walczy z butelką o duszę Jerzego - są sceny, w których doskonale widać, że przynajmniej na początku, to jego dorosłe i zabawne picie jej imponuje. Dlatego jak na "jasną" stronę, ten konkretny wątek jest dla mnie zbyt mało wiarygodny.

Jeśli już jesteśmy przy minusach, to fabule brakuje również psychologicznej głębi - owszem, mamy bardzo naturalistycznie pokazaną całą sferę zewnętrzną nałogu (łącznie z wymiotowaniem, czy niekontrolowanym oddawaniem moczu i kału), natomiast ani razu nie zbliżamy się nawet do odpowiedzi na pytanie "skąd się wzięło picie bohatera" - sam Robert Więckiewicz na konferencji wyznał, że w tej historii zaciekawiła go m.in. właśnie ta relacja - problem -butelka, ale na dobrą sprawę ciężko wywnioskować, co było pierwsze i to spłycenie emocjonalne uważam za mocne niedociągnięcie obrazu.

Kolejnym zarzutem, tym razem już bardziej subiektywnym, jest język, jakim posługuje się główny bohater. I tu mała dygresja - to jest język "pilchowy", bardzo dla pisarza charakterystyczny, pełen ozdobników, mniej lub bardziej wyszukanych porównań i łańcuchów słownych, który się albo lubi albo nie. Ja po kilku minutach trwania filmu uświadomiłam sobie z bólem, że nie wiem kiedy, ale znalazłam się tej drugiej grupie - to trochę tak, jakbyśmy zobaczyli na kimś świetne ubranie, oryginalne, stylowe i dobrze skrojone - podziwiamy je z daleka, ale jednocześnie zdajemy sobie sprawę z tego, że to kompletnie nie nasz styl i my wyglądalibyśmy w tym komicznie. Taki właśnie mam problem z językiem Jerzego - jest dla mnie zbyt pretensjonalny i coś, co może bronić się w książce, w filmie podkopuje mi wiarygodność postaci, albowiem przez to pisarz wydaje się kompletnie oderwany od rzeczywistości (nikt nie mówi w taki sposób na żywo - ani na trzeźwo, ani tym bardziej po pijaku! Poza Jerzym Pilchem najwyraźniej).  

Jednak plusów jest znacznie więcej. Poza oczywistym (dla mnie) faktem, że Wojciech Smarzowski ze swoimi sześcioma filmami na koncie to obecnie symbol (świetnej!) polskiej jakości, więc siłą rzeczy ciężko byłoby sobie wyobrazić zrobienie przez niego kiepskiego filmu. 

Gdybym miała opisać fantastyczną grę większości przewijających się przez film aktorów, to ta recenzja ciągnęłaby się w nieskończoność i obawiam się, że wystawiłaby na próbę cierpliwość nawet najbardziej upartych czytelników. 
Dlatego powiem tak - taka obsada to chyba marzenie każdego polskiego filmowca - teoretycznie historie drugoplanowe powinny stanowić jedynie tło dla głównej opowieści, ale tu można śmiało powiedzieć, że wiele z tych rozdzialików urasta do równorzędnej rangi, a niekiedy są one same w sobie bardziej porywające niż historia Jerzego. 

Co do Roberta Więckiewicza, odtwarzającego główną rolę, to należą mu się oklaski na stojąco - jego postać przez większość filmu znakomicie balansuje na granicy, czasem płynnie (nomen omen) przechodząc na jej jedną lub drugą stronę, ani przez chwilę nie tracąc ani sympatii widza, ani wiarygodności (poza moimi wcześniejszymi uwagami nt języka, rzecz jasna). Są więc sceny, w których Jerzy jest cudownie cyniczny, czarująco-flirtujący, a zaraz potem (lub przedtem, bowiem linia czasowa jest tu zaburzona) wzbudza nasze współczucie, a nawet obrzydzenie, upadlając się do granic możliwości. 

"Pod Mocnym Aniołem" na pewno zmusza do refleksji, zostaje w głowie jak zadra, nie pozwalając o sobie zapomnieć. I sądzę, że każdy znajdzie w nim inne sceny, które poruszą go bardziej niż pozostałe - dla mnie np jest to ta, w której Jerzy zaczyna pić w łazience i odruchowo siada na wannie, naprzeciw której znajduje się szafka z lustrem. I to ten właśnie niuans - moment, w którym rzuca szybkie spojrzenie w lustro i przesiada się tak, żeby nie widzieć już swojego odbicia, mnie ostatecznie "kupił" - to piękna, łatwa do przeoczenia, ale bardzo znacząca scena.

Mocno ujęły mnie także wypowiedzi osób z oddziału odwykowego  - a konkretniej ich odpowiedzi na pytanie "dlaczego". "Piję, kiedy mi smutno, piję kiedy mi wesoło, piję bo jestem nieśmiała, piję bo narzeczony pije, piję bo mnie wk... szef" - czy jest coś bardziej banalnego, a jednocześnie smutnego? Ciekawe wydaje się także zastosowanie swoistych "alkoholowych klamer historycznych" w jednym z dialogów - jak (i co) piło się za Gierka, a jak za Wałęsy i Kwaśniewskiego - to oczywiście taki specyficznie "zabawny" tekst, który nie ma na celu wywołania salwy śmiechu u widzów, a raczej czegoś w rodzaju refleksyjnego półuśmiechu...

KOLEJNY AKAPIT ZAWIERA SPOILER DOTYCZĄCY KOŃCÓWKI FILMU, WIĘC JEŚLI KTOŚ JEST NADAL PRZED SEANSEM I NIE CHCE ZNAĆ ZAKOŃCZENIA, TO PRZERYWA LEKTURĘ W TYM OTO MIEJSCU I WRACA PO OBEJRZANYM FILMIE :) 

Zakończenie, na jakie zdecydował się reżyser było dość ryzykownym, ale chyba jedynym możliwym wyjściem. Jerzy po raz kolejny ląduje w swoim prywatnym "trójkącie bermudzkim" (pomiędzy mieszkaniem, całodobowym sklepem z alkoholami i barem Pod Mocnym Aniołem), a my wraz z unoszącą się nad nim kamerą, obserwujemy jak stoi zagubiony wśród śpieszących się dookoła ludzi. Nie wiemy, jak skończy się ten rozdział, w którą stronę skieruje swoje kroki, jak będzie "tym razem" (to taka swoista mantra, powtarzana przez bohatera przy każdym wychodzeniu z odwyku - "tym razem będzie lepiej"), ale przynajmniej jest szansa. I nadzieja. 

I chyba o to w tym wszystkim ostatecznie chodzi. Że być może miłość nie wszystko zwycięży, ale dopóki jest nadzieja, dopóty żyjemy. 

Tak więc, drodzy czytelnicy, zachęcam do oderwania się od komputera i obejrzenia "Pod Mocnym Aniołem" - bo to po prostu kawałek ciekawego, polskiego kina.  

czwartek, 9 stycznia 2014

Jem zdrowo - ciasteczka owsiane z karobem

2013 rok poza paroma innymi średnio przyjemnymi rzeczami, przyniósł mi także informację, że cierpię na nietolerancję pokarmową. I to nie taką na jedną, dwie rzeczy, tylko całkiem długą listę, która najpierw dość mocno mnie przeraziła, a potem zmusiła do odpowiedzi na pytanie "no, dobra, to co ja teraz będę jadła?". 

Niezastąpiony oczywiście okazał się jak zwykle Internet, w którym jest wszystko, także mnóstwo blogów i forów dla takich nieszczęśników, jak ja :) Tak więc mimo początkowych obaw, nie musiałam się błąkać z paniką w oczach i ściśniętym z głodu żołądkiem po sklepach, tylko przygotowałam sobie listę zamienników. Nie powiem, że teraz jestem jakąś super specjalistką, bo nadal nie mam pewności, czy mój organizm nie odrzuca jeszcze czegoś (co sygnalizuje mi raz na jakiś czas moja twarz), ale na pewno jest o niebo lepiej niż wówczas, gdy nie wiedząc co mi szkodzi, nieświadomie pogarszałam swój stan. 

Ale do rzeczy :) 

To nie jest (i raczej nigdy nie będzie) blog kulinarny, ani blog o alergiach/nietolerancjach etc. Po prostu tak się złożyło, że jego autorka (czyli ja) boryka się z tym problemem, a ponieważ jestem także łasuchem, to wiadomo, że kombinuję jak mogę, żeby jak najczęściej zjeść jakąś fajną słodkość, której domaga się mój organizm (i ślinianki!). Z jadłospisu musiałam wykreślić m.in. kakao (bye bye czekolado!), zwykłą mąkę, jajka, mleko i wszystkie produkty na jego bazie (czyli masło, jogurty, sery etc.), orzechy, migdały i parę innych rzeczy, dlatego wierzcie mi, że niekiedy wymyślenie czegoś słodkiego (i smacznego) stanowi wyzwanie :) 

Ostatnio "chodzi" za mną czekolada, którą oczywiście muszę omijać szerokim łukiem. Okazuje się jednak, że karob, czyli tzw. mączka chleba świętojańskiego, nieźle nadaje się do zastąpienia kakao w niektórych przepisach - robiłam już w ten sposób "brownie", ciasto "czekoladowe" z dynią, ciasto marchewkowe, a dzisiaj postanowiłam zrobić ciasteczka owsiane


Powiem tak - przepis jest banalny, a ciasteczka smaczne, więc nawet jeśli możecie jeść wszystko, to i tak je polecam, choćby w ramach kulinarnego eksperymentu :) Ten konkretny przepis to wypadkowa kilku znalezionych przeze mnie w sieci, wzbogacona o moją radosną twórczość :) Wy także możecie modyfikować go w dowolny sposób, zamieniając np jagody goji na orzechy, lub migdały, dodając trochę czekolady etc. 

CIASTECZKA OWSIANE Z KAROBEM, ŻURAWINĄ I JAGODAMI GOJI


Składniki: 
* 1/3 szklanki mąki orkiszowej,
* 1 szklanka płatków owsianych,
* 1/2 łyżeczki cynamonu,
* 2 łyżeczki karobu (może być więcej, ale pamiętajmy, żeby nie przesadzić z ilością, bo wtedy nasze ciasteczka będą za słodkie! I bardzo, bardzo ciemne, bo karob nadaje masie prawie czarny kolor), 
* szczypta soli
* 1/3 łyżeczki sody, 
* 1/4 szklanki brązowego cukru, 
* 1/4 szklanki oleju (u mnie 100% rzepakowy, muszę uważać, bo w niektórych olejach często są śladowe ilości pszenicy, której muszę unikać), 
* białko z dwóch jajek przepiórczych, 
* 1 łyżeczka ekstraktu waniliowego,
* garść suszonej żurawiny,
* garść suszonych jagód goji.

Przygotowanie:
* w jednej misce mieszamy (łyżką) suche składniki: mąkę, płatki owsiane, cynamon, karob, sodę i sól. 
* w międzyczasie nagrzewamy piekarnik do 175-180 stopni. 
* w drugiej misce mieszamy cukier, olej, białko i ekstrakt waniliowy (może być mikserem). 
* powoli przelewamy zawartość drugiej miski do suchych składników, mieszając do uzyskania masy. Jeśli okaże się, że masa nie bardzo ma chęć się kleić i jest sucha, możemy dodać trochę roślinnego "mleka" (ja dodałam ryżowe). 
* wrzucamy żurawinę i jagody, mieszamy ponownie. 
* na blasze wyłożonej papierem do pieczenia nakładamy masę łyżką, lekko ją uklepując. 
* pieczemy ok. 10 minut (ale lepiej sprawdzić po +/- 7, żeby ciasteczka się nie spaliły), potem możemy je przekręcić na drugą stronę i piec przez kolejne 5-6 minut. 
* i voila! gotowe :) studzimy na kratce i zajadamy :) Najlepiej smakują z herbatą (lub kawą) :) 


Smacznego :)

poniedziałek, 6 stycznia 2014

2014 - please be good!

Pewnie jestem ostatnią osobą w blogosferze, która nie obwieściła jeszcze wszem i wobec, że mamy nowy rok, więc nie zwlekając ani chwili dłużej, czynię to niniejszym wpisem :)


Mój 2013 nie należał do tych najbardziej udanych, dlatego pożegnałam go bez wielkiego żalu. Z kolei nadchodzącą czternastkę witam ze szczerą nadzieją, że za kilkanaście miesięcy ogólny bilans będzie zdecydowanie lepszy niż poprzedni. 

Co do postanowień i planów, to z reguły zapieram się wszystkimi kończynami przed takimi listami, ale tym razem stwierdziłam, że będzie inaczej. Nie żebym od razu się rozpędziła i rozpisała na 158 punktów, ale...

No właśnie - ALE

Otóż zastanawiając się nad hasłem/słowem przewodnim nadchodzących dwunastu miesięcy, wielokrotnie przychodziło mi do głowy angielskie "simplification", czyli nasze UPRASZCZANIE i właśnie to słowo-klucz zamierzam zastosować do większości sfer mojego życia - począwszy od szafy (chociaż tu akurat ta zasada nie jest mi obca już od kilku dobrych lat, co nie znaczy, że nie ma już miejsca na poprawki), przez życie prywatne, zawodowe, sposób odżywiania, aż po całe bliższe i dalsze otoczenie

Wiem, że upraszczanie można łatwo pomylić z bardzo modnym obecnie minimalizmem, ale nie do końca o to mi chodzi - mam na myśli raczej swobodne dążenie do harmonii i równowagi, do symbolicznego (lub dosłownego, w zależności od sytuacji) pozbycia się ze swojego życia wszelkich elementów, które je zaśmiecają. 

Brzmi nieźle, prawda? 

Jestem osobą, którą z reguły rządzą emocje - zarówno te pozytywne, jak i negatywne - w tym roku postaram się, aby tych pierwszych było zdecydowanie więcej i będę trenowała umiejętność "wyłączania" się na to, na co nie mam wpływu. Nie chodzi rzecz jasna o popadanie w jakąś skrajną obojętność, a jedynie o rozróżnienie rzeczy istotnych od tych, które wydają się ważne, ale o których w perspektywie nie pamiętamy. Taka emocjonalna priorytetyzacja :)

Jeśli chodzi o życie towarzyskie, to plan jest ambitny - postanowiłam w końcu (sic!) zrobić symboliczne porządki w znajomościach - oznacza to, że chciałabym przestać marnować swój czas, energię i uczucia na osoby, którym nie zależy na byciu blisko mnie (lub też które w chwili obecnej są w moim życiu już tylko jako bezcielesna pozostałość po dawnych znajomościach), a z kolei docenić tych, którzy podejmują wysiłek (choćby minimalny), aby utrzymać łączącą nas więź. Wiem, że to będzie niełatwe zadanie, bo czasem po prostu zapominamy o tych, którzy są nam bliscy i uznajemy ich obecność za coś oczywistego. Tak więc - koniec z zatrzymywaniem na siłę tych, którzy wcale tego nie chcą!

Jeśli chodzi o dalszą drogę tego bloga, to myślę, że jego ogólna, life-stylowa formuła sprawdza się w moim przypadku najlepiej - zresztą nigdy nie byłam blogerką urodową ani żadną inną, więc pewnie tak już zostanie. Prawdopodobnie w najbliższej przyszłości będzie pojawiać się trochę więcej recenzji filmowych (nawiązałam właśnie współpracę z serwisem filmowym, więc siłą rzeczy łatwiej będzie mi zamieszczać moje teksty i tutaj); postaram się pisać także trochę więcej o książkach, które pochłaniam w ilościach wręcz szalonych :) 

Oprócz tego nadal zamierzam pokazywać Wam to, co mnie w danej chwili zainteresowało - a więc zarówno ciekawe warszawskie miejsca, dodatki, gadżety i różne mniejsze lub większe pierdółki :)

A na koniec powtórzę - 2014 please be good!!! 

A żeby nie być gołosłowną, dziękuję Wam za to, że jesteście ze mną :) Bo choć miewam problemy z regularnością, zawsze wiem, że kiedy wrócę, Wy będziecie po drugiej stronie, z całą swoją pozytywną energią  i to jest zdecydowanie jedna z dobrych rzeczy, która mnie spotkała w 2013 roku i którą chciałabym utrzymać :) 
Follow on Bloglovin
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...