Dziś będzie filmowo-wspomnieniowo.
Kilkanaście ostatnich dni
spędziłam bowiem w małym amerykańskim miasteczku, na granicy z Kanadą,
miasteczku, które pozornie wydaje się miejscem idealnym, azylem dla przybysza
spragnionego spokoju i natury. Wystarczy jednak lekko poskrobać tę idealną
powierzchnię, aby naszym oczom ukazało się Zło w najczystszej postaci – mroczna
siła, która zaczyna się do nas szczerzyć niemal z każdego zakamarka, kiedy już
raz się ją ujrzy.
Miasteczko nazywa się Twin Peaks, a Zło pojawia się w nim
pod imieniem Bob. I gwarantuję, że po obejrzeniu całości, już nigdy nie
spojrzycie z tą samą serdeczną otwartością na żadnego Boba, który stanie Wam na
drodze...
Serial niedługo skończy 25 lat, pierwszy raz oglądałam go
będąc na granicy dzieciństwa i okresu nastoletniego i choć niektóre sceny
wywoływały u mnie śmiertelny strach, to jednak przeważała ogólna fascynacja i
to ona sprawiła, że do dziś czuję dziwną więź z Davidem Lynchem (to on razem z
Markiem Frostem jest odpowiedzialny za scenariusz dużej części odcinków, mimo
że – wbrew obiegowej opinii – wcale nie wyreżyserował większości z nich).
To, co jest niezwykłe to siła, jaką ten obraz nadal posiada –
po tylu latach mogę powiedzieć, że mój odbiór właściwie prawie się nie zmienił –
z tym samym strachem oglądałam fragmenty z Bobem i koszmary agenta Coopera i z
tą samą fascynacją zagłębiałam się w historie kolejnych mieszkańców Twin Peaks.
To, co doceniłam (i zauważyłam) bardziej
po latach to poczucie humoru – nie pamiętałam, że jest on aż tak przesycony
autentycznie zabawnymi dialogami i scenkami.
ten mały śliczny ptaszek symbolizuje tę pozorną "sielskość" miasteczka...
Odpowiedź na słynne pytanie „kto zabił Laurę Palmer” jest
tutaj tylko jednym z elementów układanki. Pozostałe to barwna plejada postaci,
z których właściwie każda mogłaby stanowić materiał na oddzielny film – nie ma
tu postaci płaskich, nieciekawych, wręcz przeciwnie – oczywiście część z tych
historii ociera się bardzo blisko o granicę z typową operą mydlaną (która
zresztą pojawia się co jakiś czas symbolicznie w tle) – mamy cały szereg
dramatów miłosnych – trójkąt Shelly – Leo – Bobby, kolejny Laura/Maddy – James –
Donna, miłosne interakcje Norma – Hank, Nadine – Ed, szeryf Truman – Josie, Audrey
– agent Cooper etc. , mamy przemoc domową, zdrady, intrygi, narkotyki i w końcu
brutalne morderstwo.
Te słowa do dzisiaj wywołują u mnie ciarki na plecach...
Jednak to, co zaczyna się jako typowy kryminał (na samym początku
jesteśmy świadkami, jak zostaje odnalezione ciało popularnej i pięknej
nastolatki), stopniowo zaczyna zataczać coraz szersze kręgi gatunkowe i być
może właśnie ta cecha stała się zarówno największą zaletą, jak i przekleństwem
serialu.
Tak całkiem na marginesie uważam, że Sheryl Lee była najpiękniejszym nieboszczykiem EVER!
W pewnym momencie bowiem okazało się, że dla konserwatywnej
publiczności był to zbyt gwałtowny przeskok od tego, co znane i lubiane. Moim
zdaniem Twin Peaks położyło podwaliny pod wszystkie niezwykłe i oryginalne
scenariusze, które powstały wiele lat później, płacąc za to cenę popularności –
twórcy zrobili bowiem coś niespotykanego – w połowie drugiej serii ujawnili
mordercę Laury i właściwie na tym serial powinien się zakończyć (niektórzy do
dziś są zdania, że szkoda iż tak się nie stało). A tymczasem powstało kilka
kolejnych odcinków, pozornie zupełnie niezwiązanych z głównym tematem, które
właściwie bardziej przypominały historie z rodem „Z Archiwum X” niż cokolwiek
innego, aż do autentycznie przerażającego finału, który niestety urwał
większość wątków w bardzo niefortunnym momencie, pozostawiając wszystkim
ogromny niedosyt i mnóstwo znaków zapytania.
Niestety TP nie doczekał się trzeciego sezonu, który wyjaśniłby
wszystkie zagadki i być może również to jest powodem, dla którego nadal ten
serial wzbudza tak intensywne emocje – przez lata pojawiło się tyle spekulacji,
historia ta została opowiedziana na tyle sposobów, że właściwie można
powiedzieć, że w pewnym momencie zaczęła żyć niemal własnym życiem...
Powiem tak – ja osobiście mam do tego obrazu ogromny sentyment i uważam go za arcydzieło. Oczywiście mam swoje ulubione odcinki i uważam, że pierwszy sezon był znacznie lepszy, mam problem z „oswojeniem” części drugiego sezonu, z zakończeniem, wprowadzeniem kilku kontrowersyjnych postaci, doborem reżyserów etc., ale gdyby pominąć to wszystko, to jest to chyba jedyny serial (a wierzcie mi, że obejrzałam ich w swoim życiu naprawdę wiele), do którego wróciłam z taką przyjemnością i który właściwie wcale się nie zestarzał (pomijając stroje i fryzury).
Wiem jednak, że są osoby, które nigdy nie pojmą
tej fascynacji (vide moja własna Mama) i dla których jest to po prostu zlepek
dziwactw i wytwór chorej wyobraźni pary wariatów :)
Co ciekawe, mam bliską koleżankę, sporo ode mnie młodszą,
która nie „załapała” się na Twin Peaks, kiedy był wyświetlany lata temu w
naszej tv i dopiero niedawno zabrała się za oglądanie. I kompletnie przepadła,
co potwierdza moją tezę, że jeśli masz rozwiniętą wyobraźnię, to jest spora
szansa, że ta historia do Ciebie przemówi.
No i nie wyobrażam sobie, że można nie pokochać agenta
Coopera i jego nieśmiertelnego „Diane, it’s me...” :) Uważam, że Kyle MacLachlan urodził się, żeby zagrać tę rolę :)
A jak jest z Wami - znacie / oglądaliście / lubicie? Podejrzewam,
że większość z Was jest raczej w wieku wspomnianej przeze mnie koleżanki, czyli
byliście za młodzi, żeby śledzić serial na bieżąco, ale ciekawa jestem, czy
widzieliście go później, czy ominął Was ten fragment popkultury?
A jako bonus „historyczne” intro (moim zdaniem ta muzyka
bije na łopatki wszystko i jest nieodłączną częścią historii).