Dziś będzie inny wpis, z tzw. d.u.p.y. W ramach ciekawostki, życiowej obserwacji, czy nie wiem czego tam jeszcze - jak ktoś nie lubi zbyt wielu słów naraz, to uczciwie radzę się ewakuować stąd i to szybciutko :)
Wspominałam już, że w piątek dostałam wypowiedzenie. Nie traktuję tego w kategoriach porażki osobistej, ponieważ objął mnie proces zwolnień grupowych (tak, nawet największe spółki dotknął kryzys, a moja firma znajduje się w naszej krajowej czołówce, pod względem ilości pracowników) - może z tego powodu jakoś łatwiej przychodzi mi zaakceptowanie tego średnio przyjemnego stanu.
Nie wykluczam oczywiście, że mega dół jeszcze się pojawi, ale generalnie do końca grudnia wrzucam na luz i lenię się ile wlezie :)
Postanowiłam bowiem potraktować to jako przysługę - w ostatniej firmie spędziłam 3,5 roku, z czego przez ostatnie pół miałam wrażenie, że doszłam do ściany i lada moment zacznę w nią walić głową (chociaż niby mówi się, że "głową muru nie przebijesz", ale kto wie, kto wie). Dlatego teraz chciałabym się na spokojnie zastanowić, czy dalej podążać tą samą drogą, czy też całkiem zmienić kierunek i rzucić się na coś nowego.
Postanowiłam bowiem potraktować to jako przysługę - w ostatniej firmie spędziłam 3,5 roku, z czego przez ostatnie pół miałam wrażenie, że doszłam do ściany i lada moment zacznę w nią walić głową (chociaż niby mówi się, że "głową muru nie przebijesz", ale kto wie, kto wie). Dlatego teraz chciałabym się na spokojnie zastanowić, czy dalej podążać tą samą drogą, czy też całkiem zmienić kierunek i rzucić się na coś nowego.
Ale nie do końca o tym chciałam.
To, co dało mi do myślenia, to reakcje innych na informację o tym, że odchodzę. Zaznaczę jeszcze tylko, że jestem PR-ówką, więc siłą rzeczy mam dużo do czynienia z ludźmi, raczej szybko nawiązuję kontakty i nieskromnie powiem, że jestem lubiana :)
De facto proces żegnania się z różnymi mniej lub bardziej zaprzyjaźnionymi osobami rozpoczęłam już w poniedziałek (jutro jestem w fabryce ostatni dzień) i tak sobie obserwuję różne reakcje - począwszy od szczerego "no coś Ty, nie p...!", aż po traktowanie mnie jak śmiertelnie chorą. Zupełnie nie wiem, z czego to wynika, że część osób na mój widok automatycznie ścisza głos i zaczyna do mnie mówić uspokajającym szeptem, tak jakby bali się, że przy jakimś gwałtowniejszym geście rzucę się im do gardła z okrzykiem "DLACZEGO, DLACZEGO JA?!! :)
Generalnie jestem raczej typem, który wyznaje zasadę żartowania sobie niemal ze wszystkiego na tyle, na ile jest to możliwe (taki pancerz ochronny) i powiem szczerze, wolę taki system, nawet z maksymalnie czarnym humorem niż poczucie, że nagle stałam się firmową "trędowatą", z którą lepiej na wszelki wypadek nie wchodzić w zbyt bliski kontakt, bo a nuż to zwolnienie okaże się zaraźliwe?
Z drugiej strony parę osób zaskoczyło mnie pozytywnie, bo już dawno nie nasłuchałam (i nie naczytałam) się aż tylu miłych i budujących słów - fajnie, że w stresie, w jakim znajduje się znaczna większość tych, którzy zostają (bo proces zwolnień jeszcze się nie zakończył), niektórzy potrafią zebrać się, żeby mi tę chwilę jakoś uprzyjemnić :)
O sobotnim piciu w gronie najbliższych znajomych nie wspomnę, bo to jest jeden z tych bardziej świetlistych momentów :)
Przyznam się, że to jest chyba najcięższe - rozstanie z ludźmi, z którymi zbliżyłam się przez te kilka lat - akurat miałam to szczęście, że w mojej firmie jest / było wiele bardzo fajnych osób, dzięki ktorym praca stawała się znacznie przyjemniejsza :)
A jak jest z Wami - mieliście takie doświadczenia? Wiem, że część z Was jest jeszcze młoda i dopiero wchodzi w życie zawodowe, ale ciekawa jestem, jak to wygląda u tych z Was, które pracują - integrujecie się w pracy z ludźmi, czy po prostu wykonujecie swoje obowiązki, a takie "prawdziwe" życie zaczynacie po wyjściu z biura?
Ot, zebrało mi się na przemyślenia życiowe, ale w sumie nigdy nie twierdziłam, że będzie to wyłącznie blog o kosmetykach :)
zacznę od tego, że nie dziwię się, że jesteś lubiana. nie znam Ciebie osobiście, ale czytając Twojego bloga czuję do Ciebie ogromną sympatię :)
OdpowiedzUsuńja zwolnienia nie doświadczyłam. w czasie studiów pracowałam w weekendy w szkole językowej, ale od samego początku ja i moja pracodawczyni wiedziałyśmy, że stan ten potrwa do uzyskania przeze mnie dyplomu mgr :) zresztą to była praca na umowę-zlecenie. potem skończyłam studia, pożegnałam się z Panią D. (u której pracowało mi się świetnie, mimo że nie wiążę swojej przyszłości z nauczaniem) i przyjechałam do UK. byłam już wtedy w trzyletnim związku z moim J. kiedy przyjechałam, czekała na mnie posada. na początku mój facet był również moim zwierzchnikiem, ale teraz ja jestem panią na barze, a on pracuje w innym miejscu :D niestety przez pierwsze 1,5 roku pracowałam na czarno. dopiero od marca tego roku mam umowę o pracę... no i cóż, nie sądzę, żeby mnie zwolniono. nie sądzę, żeby właściciel hotelu znalazł szybko osobę gotową pracować po kilkanaście godzin dziennie ;)
Dziękuję, bardzo mi miło, naprawdę :)
UsuńPo Twoich opowieściach o pojawiających się i znikających menedżerach faktycznie nie sądzę, żeby Ci groziło zwolnienie :)
Droga Joanno- czytając twój dzisiejszy post odżyły u mnie wspomnienia ;) Co prawda moja sytuacja była nieco inna, ale również padłam "ofiarą" regulowania liczby pracowników... sam fakt nie był dla mnie miły, ale z perspektywy czasu widzę, że opuszczenie owego miejsca wyszło mi tylko na dobre :)
OdpowiedzUsuńSama lepiej nie ujęłabym zachowania niegdysiejszych współpracowników, gdy dociera do nich wiadomość o takim, a nie innym wyborze osoby "niewygodnej" szefostwu- nawet wówczas, gdy jest dobrym pracownikiem ;)
Jesteś mądrą osobą, wierzę w Twoje powodzenie. Nie ma co żałować tego co, było- przyjdzie nowe, może nie łatwiejsze, ale pewnie ciekawsze, a w ostatecznym rozrachunku- korzystniejsze :)
Nie ukrywam, że to pocieszające przeczytać słowa kogoś, kto był w podobnej sytuacji. Co prawda nie nazwałabym się "niewygodną" dla szefostwa - myślę, że raczej jestem im obojętna, choć moja praca często wiązała się ze współpracą z samą "górą" - tu raczej chodziło niestety o liczby - spółka od kilku miesięcy jest na skraju przepaści i walczy o byt, kosztem jednostek oczywiście.
UsuńAle cieszę się z tego, co napisałaś - że z perspektywy czasu uważasz, że wyszło Ci to na dobre - mam ogromną nadzieję, że za jakiś czas też będę mogła tak powiedzieć! Zresztą patrząc na to, co się obecnie dzieje tam, skąd odchodzę, już powoli zaczynam nabierać takiego przekonania...
Dziękuję za miłe słowa i zgadzam się, że nie ma co żałować - uważam, że w czasie tych 3,5 roku wiele się nauczyłam, dojrzałam zawodowo i wyrobiłam sobie też jakieś lepsze pojęcie o samej sobie i pewnych moich cechach, a to jest bardzo przydatne :)
To ja pospamuję jeszcze trochę ;) i dodam, że kilkoro moich znajomych przechodziło przez zwolnienia z powodów ekonomicznych. Pracowali w danej firmie parę lat, jednak finalnie uznali po jakimś czasie, że to faktycznie wyszło na dobre. Taka ironia losu. Czego i Tobie życzę :*
UsuńWiesz Hexxik, ja od poniedziałku słucham różnych historii, bo zapomniałam dodać, że niektórym osobom przy okazji mojego zwolnienia zebrało się na osobiste zwierzenia (tak jakby stwierdzili, że skoro odchodzę, to mogą mi powierzyć większość swoich sekretów - pojęcia nie mam czemu :PP) i zaskoczyło mnie, jak wiele z nich mówi mi, że w tajemnicy to oni mi zazdroszczą!
UsuńBo po pierwsze - ja już mam klarowną sytuacją, a oni cały czas siedzą na tykającej bombie, a po drugie taki kopniak w tyłek mobilizuje do działania, podczas gdy kiedy nie masz pewności, tylko łudzisz się, że "jakoś to będzie", to nie robisz nic, żeby coś zmienić. I w końcu trzecia rzecz - firma zmienia się zdecydowanie na gorsze, to jest przerażające co się dzieje z niektórymi ludźmi, wyłażą z nich naprawdę okropne cechy, no i niestety powiem tak - z polityką nowego zarządu jest mi kompletnie nie po drodze...
Tak więc mam nadzieję, że za jakiś czas będę w tej samej grupie, co Twoi znajomi i powiem sobie "uff, dobrze, że jestem tu, gdzie jestem, a nie w firmie x." :)
Trzymam MOCNO kciuki :* i życzę Ci, abyś poczuła się zrelaksowana i szczęśliwa.
UsuńTak na marginesie dodam, że kupiłam tego Essiaka Island Hopping i jestem oczarowana ♥ Pędzelek jest idealny, tak samo konsystencja i coś mi się wydaje, że nabędę jeszcze jeden bezpieczny kolor. Zgadnij przez kogo?:D
Hehe, widzisz, a mnie wzięło na eksperymenty z flejkami :) Zwłaszcza, że odkryłam jak pięknie współgra taki ozdobny topik z bezpieczną bazą - teraz mam na pazurkach Essie Bahama Mama z topem Snowflakes i bardzo mi się to połączenie podoba - może jutro albo na dniach je pokażę :)
UsuńTo fajnie, że dzięki blogom można odkryć coś nowego :) A Island Hopping też bym chciała, ale chwilę musi zaczekać, bo postanowiłam nie kupować nic nowego przez jakiś czas...
Moja kariera zawodowa nie objęła nigdy procesu zwolnienia, więc od tej strony nie znam mechanizmu praktycznie, bo teoretycznie doskonale. Poniekąd moje studia i praca były też z tym związane przez jakiś czas.
OdpowiedzUsuńOdeszłam z firmy po 12 latach pracy, przeszłam różne szczeble i ścieżki kariery zawodowej. Można powiedzieć, że zasmakowałam pracoholizmu oraz innych rzeczy. Kiedy mówiłam, że odchodzę, bo proces trwał ponad 6 m-cy to nikt mi nie wierzył. Myśleli, że żartuję ;)Nawet, jak wypowiedzenie było na biurku to nadal rodziły się pytania. A ludzie?
Reakcje były różne, wielu twierdziło, że zostałam zwolniona itd. Niedługo minie rok, jak pożegnałam pracę zawodową na etacie. Nie sądzę abym do takowej wróciła. Mam to szczęście, że udało mi się wstrzelić w pewne zlecenia, które mogę robić w domu. Poza tym z tego, co widzę w UK, to jeżeli pójdę gdzieś do pracy to w formie oderwania się od domu, dla własnej przyjemności niż bycia w trybiku. Myślę też nad własną działalnością ale z drugiej strony wiem, jak własny biznes zobowiązuje bo już przerabiałam ten temat. A My chcemy pożyć, jechać gdzieś, coś zobaczyć i pobyć ze sobą bez ciągłego spoglądania na zegarek.
No i wyciągam wniosku, mój Tato miał przejść od 1 listopada na emeryturę, niestety nie dożył. Zawsze tylko planował, że zwolni ale w ostatnich miesiącach mówił, aby korzystać ile się da z takich okoliczności, kiedy praca zawodowa może zejść na plan dalszy. I ja to czynię. Mam tę możliwość także dzięki mojemu mężowi oraz Jego świetnej posadzie. Doceniam to ogromnie, bo można powiedzieć, że od roku mam wieczne wakacje.
Odpocznij, zrelaksuj się TYLE ile TYLKO to możliwe. U mnie proces przechodzenia przemiany trwało ponad 6 miesięcy. Dopiero po pól roku mogłam powiedzieć, że czuję się wypoczęta, zrelaksowana i pełna życia. Nie zdawałam sobie sprawy, że moja firma tak wyssała ze mnie energię...
Dodam jeszcze tylko, że przez te wszystkie lata także zaprzyjaźniłam się z wieloma osobami, polubiłam itd. i okazało się, że można to dalej kontynuować jeżeli tylko się chce.
UsuńDzięki Ci za tę historię. Powiem tak - ja pracoholikiem nie jestem, nigdy nie byłam i nie sądzę, żebym kiedykolwiek się nim stała - dla mnie praca to źródło utrzymania, oczywiście najlepiej gdyby jeszcze do tego sprawiała przyjemność, ale nie ukrywam, że bardzo cenię sobie moje życie "poza".
UsuńNatomiast najważniejsi są niezmiennie ludzie - nie wyobrażam sobie przebywać 8 godzin dziennie z osobami, którym nie ufam choćby w minimalnym stopniu i z którymi źle się czuję - ja się dość szybko przywiązuję i dlatego właśnie takie wymuszone rozstania mnie bolą :(
Ale masz rację - takie znajomości można kontynuować i taki mam zamiar - oczywiście życie to zweryfikuje, ale na pewno będę próbowała :)
A tymczasem szukam czegoś nowego, ale jednocześnie staram się właśnie włączyć "tryb relaks i wyciszenie", bo bardzo mi teraz tego trzeba...
U mnie pracoholizm był przez długi czas powiązany z tym, że lubiłam to, co robiłam i miałam z tego niesamowitą przyjemność. Moje życie "poza" jak to określiłaś było tak samo intensywne.
UsuńZawsze wychodziłam z założenia, że praca jest dodatkiem a nie podstawą, jeżeli nie tu to gdzieś indziej. Może dlatego też tak długo wytrzymałam w jednym miejscu, nie panikowałam kiedy pojawiały się redukcje itd.
Miałam też warunki, które zapewniały mi stabilną pozycję bez względu na to, czy będę miała stałą pracę czy nie.
To był CZAS, kiedy też mogłam się określić, czy warto iść w karierę zawodową a może rodzinę. Wybrałam to pierwsze dlatego tez dzisiaj żadne z Nas nie ma do siebie pretensji. Daliśmy szansę ścieżkom kariery zawodowej i dzięki temu oboje jesteśmy spełnieni. Wiem, że nigdy sobie nie powiemy, że coś poświeciliśmy dla czegoś. Świadomie wybraliśmy taką a nie inną drogę. Jesteśmy bogatsi o doświadczenia.
Teraz mam niezobowiązujący tryb dzięki którym odnajduję radość w byciu kurą domową :D Kiedyś to było nie do pomyślenia oraz poza akceptacją wszystkich znaków na niebie i ziemi :D Poza tym jesteśmy gotowi na dziecko itd. Potrzebowałam CZASU aby dojrzeć do takiej decyzji.
Zazdroszczę Ci trochę takiej życiowej stabilizacji i poczucia bezpieczeństwa, które sprawia, że mogłaś i możesz pozwolić sobie na więcej luzu w sytuacji zagrożenia utratą pracy. Ja niestety tego poczucia nie mam, bo choć wyznaję, podobnie jak Ty, zasadę, że praca to dodatek, a nie podstawa, to jednak mam też świadomość, że z czegoś muszę utrzymać siebie (i Kokę :)).
UsuńTak więc oczywiście nie siedzę i nie rwę sobie włosów z głowy i nie załamuję rąk, ale wiem też, że MUSZĘ kombinować, bo niestety nikt za mnie tego nie zrobi.
Do wielu decyzji trzeba dojrzeć :) A niektórzy do niektórych nie dojrzewają nigdy, ale to już temat na całkiem inną dyskusję :)
Świetnie wszystko opisałaś. Masz cudowny dar pisania, współczuję zwolnienia, ale uśmiechałam się pod nosem przez cały czas czytania. Szczególnie na tę trędowatą ;-) Mam podobną strategię radzenia sobie z problemami na oczach innych. Smutna, zdołowana mogę być tylko sama w domu albo z najbliższymi. Poza tym mam wrażenie, że żartowanie sobie ze wszystkiego ułatwia mi różne sprawy, uspokaja mnie. W każdym razie trzymam kciuki, żeby dół Cię nie dpoadł, ani w grudniu, ani w pszyszłym roku :*
OdpowiedzUsuńWychodzę z założenia, że dla świata jestem twarda i ze wszystkim daje sobie radę :) A dom, to taka moja oaza, kiedy pozwalam sobie na chwile słabości i tylko najbliższe mi osoby wiedzą, co siedzi nie tylko w mojej głowie.
UsuńBalbino, dziękuję :) Nie chciałam przedstawić swojej historii w melodramatycznym tonie, bo nie chodziło mi o użalanie się nad sobą (chociaż na to pewnie też jeszcze przyjdzie czas :))
UsuńCo do bycia twardą, to na ogół też tak mam, chociaż z drugiej strony jestem bardzo emocjonalną osobą i zdarza mi się "pęknąć" - przyznaję, że z nerwów i szoku popłakałam się przy odbieraniu wypowiedzenia, chociaż normalnie bardzo rzadko płaczę publicznie...
No, a w domu, jak to w domu - moje emocje szaleją sobie zazwyczaj do woli - przekląć też potrafię i to bardzo barwnie :)
Mogłabym napisać tutaj to samo co Ty Hexx, też taka jestem :) Choć szczerze mówiąc ostatnio jednak staram się z tym walczyć i przyjąć do wiadomości, że mam prawo do okazywania uczuć, zwłaszcza że określiłabym to u mnie na rzecz wynikającą z wychowania, a nie z tego, że mi się podoba, że tak mam ;)
UsuńChyba sekret polega na tym, żeby się nie powstrzymywać na siłę, ale równocześnie nabyć umiejętność panowania nad emocjami, bo wiesz - takie podejście pt. "nie tłumię nic w sobie" też nie jest za zdrowe :)
UsuńNo i moim skromnym zdaniem jest różnica pomiędzy okazywaniem uczuć, a emocjonalnym jechaniem po bandzie - ja sobie balansuję gdzieś pomiędzy, plus oczywiście to, co napisała Hexx, czyli postawa "jestem twarda jak Roman Bratny" :)
No i jak to przeczytałam, to wychodzi na to, że jestem emocjonalnie niezrównoważona :P
Powiem Wam, że mnie nauczyło życie takiej postawy i źle na tym nie wychodzę choć w pracy byłam odbierana przez większość jako zimna suka :P Jednak dla mnie to była praca. Nie lubię się nad sobą rozczulać, jeżeli mam wybór to zrobię, to kiedy będę sama.
UsuńNie uciekam od okazywania uczuć jednak rozgraniczam życie zawodowe i prywatne. Granica jest delikatna ale dla mnie istotne jest jej zaznaczenie.
Oj, to trochę Ci zazdroszczę tej umiejętności, bo ja to jednak jestem taką ciapą, która często dostaje po dupie - przeciwieństwo zimnej suki :P Zawsze każdemu pomagam, dla każdego jestem miła i w ogóle łatwo mi wleźć na głowę, chociaż muszę przyznać, że w tej ostatniej pracy i tak zrobiłam duży postęp i mocno pracowałam nad swoją asertywnością :)
UsuńCo do rozgraniczania, to zdecydowanie mam z tym problem i jak ostatnia idiotka wikłam się w różne przedziwne układy prywatno-służbowe, z których potem ciężko się wydostać...Ale też pracuję nad tym :)
Tak naprawdę to zostało wypracowane, nie pojawiło się ot tak ;) Nadal potrafię pomagać, być miła ale jestem wymagająca w stosunku do siebie oraz innych, nie pozwalam sobie wejść na głowę. Miałam świetną szefową dawno temu, która nauczyła mnie tego i pomimo, że pracowała ze swoją Przyjaciółką, która podlegała Jej zawodowo to dla mnie było to mistrzostw świata, jak zamykała prywatne relacje i stawała się po prostu Boss'em :)
UsuńCenię sobie kontakty zawodowe, które przeobraziły się w grunt prywatny jednak zaczęłam wyznaczać granice, albo komuś to pasuje albo nie.
Wierzę, że wszystko się ułoży :*
Szybko się podniesiesz i mam nadzieję, że znajdziesz kolejną pracę:)
OdpowiedzUsuńPrzyznam się, że chwilowo nawet nie mam jakiegoś poczucia "upadku", traktuję to raczej jako życiową lekcję :)
UsuńI też mam taką nadzieję, dziękuję :)
Dołączam się do tego co napisała simply, czy Ciebie da się nie lubić? :) Podoba mi się Twoje podejście do sprawy i myślę, że może się okazać tak jak piszesz, że to świetny motywator do zmiany i kroku na przód. Odpoczniesz, zrelaksujesz się i spojrzysz na swoje życie zawodowe z innej perspektywy i coś postanowisz, gdzie iść dalej. A wtedy już życzę Ci serdecznie by Twoje plany się sprawnie realizowały :)
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o mnie to ja zawsze odchodziłam z miejsca pracy (prócz dorabiania jako studentka dzienna w moim epizodzie z nimi, ale to z założenia było tymczasowe). Z tym, że nie ma się czym szczycić, bo pracowałam jedynie w trzech sklepach odzieżowych, w tym w dwóch byłam dekoratorem, czyli zajmowałam się tzw. visual mencherdaisingiem (nigdy się nie nauczę tego słowa) - w pierwszym na słowo, w drugim już na papierze. W Anglii pracuje jako powiedzmy uproszczając pracownik magazynowy, głównie przy dużych kampaniach reklamowych m.in. dla Mc Donald's. Czyli nie ma się czym chwalić :)
Generalnie jeśli chodzi mnie i pracę, to czuję, ze potrzebuję pomocy fachowca. Bardzo chciałabym się spotkać z jakimś doradcom zawodowym. Mam 24 lata, zaczęłam studia dzienne - filologię angielską, ale zrezygnowałam. Skończyłam licencjat na prywatnej uczelni (której opinia dość się sypnęła, a potem podnosiła z gruzów) z pedagogiki. Bardzo mi się podobał ten kierunek (robiłam specjalizację z prewencji patologii), z chęcią kształciłabym się w nim dalej i przede wszystkim pracowała w zawodzie. Ale tak - musiałam pracować w sklepie, gdzie praca wykańczała mnie (uwierzcie mi ludzie są okropni, jeśli jeszcze ktoś sam się nie przekonał to zapewniam :D), do tego beznadziejne godziny pracy i szkoła w weekendy, nie wspomnę o prywatnych przebojach. Skończyło się tak, że praktyki miałam załatwione jedynie jako papier, czyli oszukaństwo :( Moja praca licencjacka spotkała się jednak z dużym uznaniem, zdobyłam dobre oceny na dyplomie i co dalej? Nie potrafiłam znaleźć pracy w zawodzie. Ja nawet jej nie szukałam tak naprawdę, żeby można było z czystym sumieniem powiedzieć, że zrobiłam co się dało. Chyba najbardziej z lęku przed tym, że ją znajdę i sobie nie poradzę, że moja wiedza jest zbyt słaba itp. itd. Teraz siedzę w Anglii, usiłuje oszczędzić pieniądze i znów robię coś, czego nienawidzę i do czego nie mam sił wstawać rano. Nie szukam innej pracy w Anglii, bo nie chcemy tutaj zostać, więc interesuje mnie pewne źródło dochodów, które teraz mam (praca na umowę) i zaplanowanie czegoś rozsądnego na powrót do Polski. I tutaj czarna dziura, strach i przede wszystkim wycofywanie się w obawie, ze wrócę do stanu zero sprzed wyjazdu...
Może przy okazji Twoich rozmyślań ktoś pomoże mi jak sobie radzić z takim problemem? Może ktoś zna jakiś poradnik, sprawdzone publikacje tzw. life coach czy kogoś innego do konsultacji? Najlepsze, że w teorii ze względu na studia mam sporą wiedzę o tym, co powinnam zrobić i jak się do tego zabrać, ale chyba przydałyby mi się kopy od kogoś z zewnątrz, obcego. Bo generalnie teraz siedzę i narzekam, a pretensje mogę mieć tylko do siebie, bo nie robię absolutnie NIC, by sobie lepiej ułożyć życie pod względem zawodowym, a co za tym idzie materialnym i każdym innym.
Dziękuję Ci bardzo, ale zapewniam, że każdego da się nie lubić, a ja nie jestem żadnym wyjątkiem :) Faktem jest, że na ogół nie mam problemu z ludźmi (chociaż w niektóre dni mam wrażenie, że mam socjopatyczne odchyły) i z tego, co wiem, generalnie cieszę się jakąś tam sympatią większości :)
UsuńNo dobrze, tyle o mnie :) Co do Ciebie, to wydaje mi się, że pierwszy krok już za Tobą, a mianowicie uświadomienie sobie problemu - sama widzisz, co jest nie tak, że Twoje życie zawodowe jest jednym wielkim chaosem. Moim zdaniem musisz sobie odpowiedzieć na pytanie (szczerze, tak sama przed sobą) - czego tak naprawdę chcesz? Bo jeśli faktycznie chcesz wrócić do kraju, a to co teraz robisz, jest tylko środkiem do tego, to może jakimś rozwiązaniem byłoby ustalenie konkretnego terminu? Wówczas psychicznie może trochę byś odetchnęła mając świadomość, że to jest tylko rozwiązanie czasowe. No i jednocześnie sprawdzaj polski rynek pracy pod kątem swojego wykształcenia i tego, co byś chciała robić...
Niestety na pewno nie będzie łatwo, zwłaszcza że z tego, co piszesz, nie masz zupełnie doświadczenia w zawodzie, ale może zaczęłabyś od jakiegoś kursu tam na miejscu? Wiesz - zawsze to inaczej potem wygląda w CV, zwłaszcza jeśli zrobisz ten kurs w obcym języku :)
A co do narzekania, to kiedyś gdzieś znalazłam książkę o bardzo motywującym tytule :"Zamknij się, przestań narzekać i zacznij żyć!", której autorem jest podobno słynny amerykański coach.
http://www.empik.com/zamknij-sie-przestan-narzekac-i-zacznij-zyc-winget-larry,prod57474195,ksiazka-p
Sama się przymierzam do jej kupna :)
Ogólnie idea coachingu bardzo mnie kręci - nie wykluczam, że sama poszukam sobie jakichś kursów z tego tematu.
O dzięki, tytuł książki jak dla mnie! Też interesuje mnie idea coachingu, a co najciekawsze doradzanie i porządkowania życia innych idzie mi całkiem nieźle, gorzej ze swoim ;) Termin powrotu do kraju mam ustalony, teraz tylko chce się do niego solidnie przygotować i mieć jakiś plan A i plan B. Kursy tutaj - przeglądałam oferty miejscowego collegu jednak nie powalają :/
UsuńJak tak czytam Twój post, i opowieści dziewczyn, to przestaję mieć wrażenie, że tylko ja zabrnęłam w taką sytuację, której mam już dość i że nie do końca wiem, co teraz...Jedni mają nieco lepiej, inni gorzej, ale każdy ma o czym myśleć...
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o mnie, to skończyłam niedawno studia, w trakcie pracowałam, ale tylko dorywczo, w szkole językowej...Skończyłam akurat taki kierunek, po którym mogłabym z łatwością znaleźć pracę w PL, może nie od razu cudowną, ale jakąś na pewno znalazłabym, ale...No właśnie, miłość nie wybiera i wybyłam do DE do swojego faceta, który tu pracuje i teraz że się tak brzydko wyrażę, kupa. Czyli - tutaj pracy raczej za prędko nie znajdę, pomimo dobrych studiów, doświadczenia i kwalifikacji. Miałam dobre chęci i pełno nadziei, ale póki co nic. A wybredna nie jestem ;) I teraz znowu nie wiadomo, gdzie się kierować - wspólna przeprowadzka gdzieś, zaczynanie na nowo, czy czekanie na cud w postaci pracy w mieście, gdzie mieszkamy...Tego nie wie nikt, a na pewno nie ja ;)
Sporo moich znajomych jest obecnie na takim etapie (tzn zastanawiania się, co dalej), tak więc na pewno nie jesteś osamotniona...
UsuńWspółczuję impasu, bo to na pewno nie jest przyjemne uczucie - świadomość, że inwestowałaś w siebie, w edukację, zdobyłaś doświadczenie i teraz nie masz możliwości wykorzystania tego. Mam nadzieję, że w końcu się uda - w obcym kraju jest podwójnie ciężko, ale za to potem i satysfakcja większa. Tego Ci życzę - żeby zła passa minęła :)
ja mysle ze po prostu ta sytuacja dla wiekszosci jest tez bardzo trudna bo jak sama piszesz zwolnienia trwaja nadal .. wiec jak zawsze w sytuacjach podbramkowych widac jak ludzie je czasem ciezko znosza ... tak mysle ze to silny stres powoduje te dziwne zachowania u niektorych.... trzymaj sie i szybkiego znalezienia nowej pracki:))))))))))))
OdpowiedzUsuńOczywiście, że jest trudna, ja sobie doskonale zdaję z tego sprawę. Przecież te zwolnienia grupowe dotykają zarówno tych, którzy odchodzą, jak i tych, co zostają - nie pracujemy bowiem w oderwaniu od innych, więc myślę, że ulga z utrzymania posady przeplata się tutaj z wyrzutami sumienia no i współczuciem dla takich jak ja :) Chociaż szczerze mówiąc, to naprawdę mam bardzo niewielkie poczucie krzywdy, obserwując z niepokojem kierunek, w jakim zmierza moja była już spółka - teraz mam raczej wrażenie, że ktoś wyrzucił mnie w połowie drogi za burtę z Titanica i dryfuję sobie obok patrząc na nieuniknioną katastrofę...
UsuńŻyczę Ci, aby ten koniec był początkiem czegoś lepszego.
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję i też na to liczę :)
UsuńCześć Joanno! :)
OdpowiedzUsuńPraca jako dodatek, a nie konieczność (zdaje się, że to od Hex) - święte słowa! Życzę Tobie, sobie i wszystkim dojrzenia do takiej właśnie myśli :) Ja coraz bardziej się o tym przekonuję, w opozycji są natomiast moi rodzice, którzy z każdej strony bombardują mnie i mojego męża swoimi ideologiami. "Praca jest najważniejsza". (Gwoli wyjaśnienia dodam, że właśnie skończyłam studia i oczekuję na obronę pracy.)
Twój post i komentarze pod nim dodały mi nieco otuchy :)
Cześć :) Przede wszystkim cieszę się, że ten post, choć siłą rzeczy średnio optymistyczny, jednak natchnął Cię otuchą :)
UsuńSkoro piszesz, że właśnie skończyłaś studia, to wygląda na to, że jestem od Ciebie sporo starsza, więc pewnie też mam odrobinkę więcej doświadczenia zawodowego i dlatego z pełną świadomością twierdzę, że nie powinno dopuścić się do sytuacji, kiedy praca staje się jedynym sensem naszego życia. Ogólnie cały dowcip polega na tym, żeby tak wyważyć wszystkie elementy, aby w momencie gdy któregoś z nich zabraknie, nie zawaliło nam się wszystko - po prostu wówczas zostanie cała reszta i pozwoli nam to zachować względną równowagę :)
Ostatnio miałam okazję obserwować mojego byłego prezesa, który jest zdecydowanie moim przeciwieństwem - to człowiek, dla którego praca = życie, a w momencie gdy został jej pozbawiony, automatycznie stał się własnym cieniem. Nie potrafił odejść na emeryturę i cieszyć się "wolnością" - nie, skorzystał z nadarzającej się okazji i znowu rzucił się w wir pracy i mam podejrzenia, że to ten typ, który niestety umrze na stanowisku :(
Moim zdaniem to jest skrajnie niezdrowa postawa i wykańczająca dla organizmu, chociaż oczywiście przez lata przyzwyczaja się on do tego i nie potrafi już inaczej funkcjonować.
Ale normalny człowiek nie powinien wg mnie tak żyć. Bo życie to znacznie więcej niż praca. Ona ma być jedynie środkiem do celu, a nie celem samym w sobie.
Mam nadzieję, że nie odebrałaś źle mojego "dodania sobie otuchy" Twoim postem :) Ale widzę, że chyba nie :) Takie posty - choć mało optymistyczne - pozwalają dojść do fajnych wniosków.
UsuńWprost przeciwnie - stwierdzam, że skoro post o wylądowaniu na bezrobociu może natchnąć kogoś otuchą, to nie jest źle :))
UsuńA poważnie, to zgadzam się z Tobą - czasem coś, co wydaje się może mało radosne, okazuje się przełomowym momentem, który zmieni nasze życie na lepsze - ale to jesteśmy w stanie dopiero ocenić po czasie :) Pozostaje mi liczyć na to, że u mnie właśnie tak będzie :)
Tobie też życzę, żeby ułożyło się tak jak TY chcesz, a nie rodzice - w końcu to Twoje życie :)
doskonale wiem o czym mówisz. W pt ostatni dzień Moje umowy, przedłużyli mi ją aż do 4 stycznia. i tez z jednej str sie ciesze ponieważ stałam w miejscu, a nawet myślę że się cofałam ale z drugiej.... ech no cóż życie :)
OdpowiedzUsuńzapraszam do Mnie.
http://malykobiecyswiat.blogspot.com/
No właśnie najgorszy jest ten stres, że wszędzie jest kryzys i ogólnie ciężko na rynku, a trzeba z czegoś żyć.
UsuńJa osobiście nie przepadam za zmianami, ale jednocześnie szybko się przystosowuję do nowej sytuacji - wiem więc, że z własnej woli pewnie bym prędko stamtąd nie odeszła, bo już się zdążyłam przywiązać, mimo że od pewnego czasu praca przestała mi sprawiać satysfakcję. Dlatego mimo wszystko uważam, że zmiany (nawet te wymuszone) są w znacznej mierze pozytywnym bodźcem, bo zmuszają nas do sprawdzenia się w nowych okolicznościach.
Czego życzę zarówno Tobie, jak i sobie :)