sobota, 4 sierpnia 2012

Moje malutkie krakowskie wakacje :)

Moje krakowskie mikro wakacje już zakończone. 

Przede mną wprawdzie jeszcze duża część urlopu, ale to ten spontaniczny i bardzo sympatyczny wyjazd, będę najmilej wspominać...

Mam nadzieję, że wytrzymacie, bo wpis ten będzie właśnie taki wspominkowy, pokażę Wam (w wielkim skrócie oczywiście), jak spędziłam te kilka dni :) Nie będę opisywać zabytków, bo to nie jest blog podróżniczy, zresztą głównie biegałam dookoła pstrykając bez opamiętania wszystko jak japońska turystka, więc skupię się raczej na codziennych drobiazgach, które sprawiły mi przyjemność i na miejscach, które "odkryłam" na swój własny użytek :)

Nocna podróż. Lubię jeździć nocą samochodem, ale wtedy kiedy wiem, że jestem w komfortowej sytuacji pasażera, który w każdej chwili może się zdrzemnąć. Oczywiście solidarnie staram się tego nie robić i wytrwać przytomnie do końca. Na szczęście muzyka to bardzo ułatwia, a ja jestem niespełnionym DJem :) Faktem jest, że po 24 w środku tygodnia drogi wyraźnie pustoszeją, więc jedzie się naprawdę przyjemnie :)


Tu już środowy poranek na Rynku. Nasz hotel był dosłownie minutę od Barbakanu, więc wystarczyło przejść przez jezdnię i zrobić parę kroków i już byłam na Starówce :)


Zestaw śniadaniowy w Coffee Heaven. Miejscówka idealna, bo widać wszystko, co się dzieje dookoła i można zebrać energię na resztę dnia.


 
Sukiennice, a tam między innymi przepiękna biżuteria z bursztynem. I powiem tak - o ile normalnie za bursztynem nie przepadam, tak masywne bransolety z pojedynczym kamieniem sprawiły, że zaświeciły mi się oczy. Niestety cena zwalała z nóg, więc skończyło się na oglądaniu...


Ponieważ druga połowa mojej wycieczki część dnia spędzała w pracy, niektóre widoki podziwiałam w pojedynkę. 



Ale na szczęście wczesne popołudnia i wieczory były już wspólne :) 

  

Poza zwiedzaniem typowo turystycznych miejsc (Wawel, Kazimierz), wykorzystywaliśmy ten czas (i olbrzymie upały, które ledwo dawały żyć) na testowanie napojów :) 

Wreszcie skusiłam się na Bubble Tea (ta poniżej kupiona na stoisku BoBoQ w Galerii Krakowskiej). 


I muszę powiedzieć tak - sam napój (oba na bazie zielonej herbaty, mój o smaku marakui, drugi kiwi) bardzo mi smakował, ale już słynne kuleczki znacznie mniej. W moim kubeczku widać zarówno kuleczki o smaku mango (które śmiesznie pękają w ustach, jak i czarną tapiokę. Ma ona specyficzną, gumowatą konsystencję i smak, który nie do końca mi "podszedł", dlatego następnym razem raczej skuszę się na sam płyn, bez kulek :)


Opakowania są przesłodkie :)


A tu miejsce, o którym wcześniej czytałam i które chciałam odwiedzić, czyli Cupcake Corner.  Wprawdzie przy ponad trzydziestostopniowych temperaturach jedzenie słodkości plasuje się u mnie gdzieś na szarym końcu listy rzeczy do zrobienia, ale w CC poza tym, że mieli fajny wystrój (co widać na zdjęciach poniżej), klimatyzację (a to naprawdę się liczyło!), to jeszcze robili przepyszną lemoniadę, która ratowała nas kilkakrotnie w ciągu tych dni :) 


Wnętrze jest raczej niewielkie i nieprzekombinowane, poza tym podoba mi się ciekawe oświetlenie.


A tu już wspomniana lemoniada i babeczka, po którą wróciliśmy wieczorem, jak upał odrobinę zelżał :)



Ciasteczkowy potwór (a nawet dwa, licząc mnie) :)) 


Spróbujcie się domyślić, jak wyglądałam po zjedzeniu tego niebieskiego kremu :) Dobrze, że nie było tam z nami za dużo ludzi, bo jeszcze przez chwilę straszyłam błękitnym językiem :)


Ogólnie muszę powiedzieć, że hasłem przewodnim tego wyjazdu zdecydowanie była lemoniada :) 
W różnych odsłonach (na Rynku piliśmy np przepyszną malinową) i z różnych miejsc, ale naprawdę to coś, co ratowało nas od zalegnięcia w pierwszej chłodnej bramie :) 

 
 

A tu już piątkowy poranek, tuż przed wyjazdem - mrożona kawa, szybkie śniadanie i w drogę :) 





Jeszcze ostatni rzut oka na nasz hotel z daleka i bye bye Cracow...



Zakupów kosmetycznych wyjątkowo nie zrobiłam żadnych (no, poza dodatkowym żelem pod prysznic, bo przy tych temperaturach łazienka była kolejnym z nielicznych miejsc, w którym dało się jakoś wytrzymać) - jakoś udało mi się skutecznie omijać wszelkie drogerie :) 

Niestety nie mogę tego samego powiedzieć o ciuchach, ponieważ tak się złożyło, że nasz hotel znajdował się również bardzo blisko (zbyt blisko!) Galerii Krakowskiej, w której było tak przyjemnie chłodno, że dosłownie nie sposób było się oprzeć chwili relaksu tam właśnie :) No, a skoro już tam byłam, to przecież wiadomo, że nie skończyło się na oglądaniu wystaw :)

Moje pamiątki z Krakowa więc całkiem przez przypadek w większości mają na sobie metkę Zary :DD

Teraz czeka mnie spokojny ( i w miarę BEZZAKUPOWY) weekend, a potem już tylko relaks na łonie przyrody :) 

W międzyczasie postaram się wrzucić jakiś post kosmetyczny (i być może zakupowy z ostatnimi nabytkami). 
 

12 komentarzy:

  1. Ah zawsze chciałam pojechać do Krakowa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja do tej pory byłam tam kilkanaście razy, ale zawsze "w przelocie" i tak naprawdę to był pierwszy raz, kiedy miałam czas na spokojnie sobie obejrzeć to miasto :) Polecam, bo jest bardzo piękne (i bardzo turystyczne :))

      Usuń
  2. Ciasteczkowy potwór rozwalił mnie na łopatki :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :) żałuj, że nie widziałaś mnie w trakcie jego pożerania :D

      Usuń
  3. ale świetna relacja :) zamarzył mi się taki wyjazd :) czytając Twojego posta odpoczywałam ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :) Cieszę się, że Ci się spodobało :)

      Usuń
  4. Ale fajne są takie spontany:) Swietna relacja :) Ja tez jeszcze urlopuje, wczoraj wrocilismy ze Szklarskiej Poręby :( ehhh ale ja się troche kosmetycznie opamiątkowałam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tadam - chyba mi się należy nagroda za najwolniejszą odpowiedź na komentarz do posta - cztery miesiące :)
      Gdzieś mi umknęłaś (nie żeby tu się przewijały jakieś szalone tłumy, ale mimo wszystko) :)
      A spontany są najlepsze :)

      Usuń
  5. Oj, muszę Cię upomnieć, bo przeglądając od kilkunastu minut Twojego bloga, odebrałam Cię jako przesympatyczną osobę, a przesympatyczne osoby MUSZĄ wiedzieć, że w Krakowie na okolice Rynku nie mówimy Starówka - co więcej, reagujemy na to alergicznie :D
    Pozdrawiam i oby więcej udanych, spontanicznych wyjazdów!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Matko, dobrze, że nie wyskoczyłam z pytaniem o Starówkę do jakiegoś "lokalsa", bo jeszcze by mnie zlinczowano na tym pięknym bruku :))

      Również pozdrawiam i także sobie tego życzę :))

      Usuń
    2. E, nie, raczej tylko olano :D (ależ wystawiam sobie świadectwo!)

      Usuń
    3. Oj tam, przynajmniej w przyszłości będę mogła z wyższością poprawić jakiegoś nieświadomego Warszawiaka - "no, przecież krakowski Rynek to nie żadna Starówka - jak możesz tego nie wiedzieć?!" :DD

      Usuń

Dziękuję za każdy komentarz - jest mi bardzo miło, że do mnie zajrzałeś :)

Ale uprzedzam, że uwagi typu "super, obserwujemy?" lub "zapraszam do siebie", w moim przypadku odnoszą odwrotny skutek.

Ogólnie zaglądam do wszystkich, którzy pozostawiają po sobie jakiś ślad, a jak mi się spodoba, to nie trzeba mnie zachęcać do obserwowania :)

Follow on Bloglovin
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...