sobota, 17 stycznia 2015

Moje seriale cz.1: obejrzane/zakończone

Uch, nad tym wpisem siedziałam naprawdę długo i pewnie po publikacji okaże się, że zapomniałam o wielu istotnych tytułach, więc nie zdziwcie się, jeśli za jakiś czas ukaże się jego aktualizacja (a raczej aneks :)). 

Początkowo nie bardzo miałam pomysł, jak podzielić seriale, o których chcę wspomnieć, bo czasem ten sam tytuł powinien pojawić się w różnych grupach, ale ostatecznie zdecydowałam się na prostą rozpiskę: seriale obejrzane (czyli te, które już się skończyły), oglądane-polecane (czyli te, którym poświęcam czas na bieżąco i które gorąco polecam), oglądane - guilty pleasure (mniej lub bardziej neutralne, ale ogólnie takie, do których nie będę specjalnie namawiać, chociaż z jakiegoś powodu sama je lubię), seriale przerwane (przeze mnie i wierzcie mi, to najczęściej nie ma nic wspólnego z ich poziomem) oraz lista do obejrzenia (czyli "wiszące" np z braku czasu albo chwilowego braku nastroju do ich rozpoczęcia). Co z tego wyjdzie, zobaczymy. 

Tytułem wstępu przypomnę tylko (jeśli jeszcze się nie zorientowaliście), że jestem naprawdę niereformowalną serialomaniaczką, oglądam ich MNÓSTWO (o tych pozycjach, które zaczęłam i przerwałam po kilku odcinkach nie będę wspominać, bo siedziałabym nad tym wpisem do rana) i potrafię się wciągnąć w tematy, o które ani ja ani Wy w życiu byście mnie nie podejrzewali :) Najlepsze jest to, że gdybyście kiedyś zapytali mnie, czy lubię tematykę sci-fi, odpowiedziałabym bez wahania "OJ, NIE!", natomiast zestawienie tytułów sugeruje całkiem coś innego :) Często oglądam także serial wyłącznie dla aktora (tak mam np z coraz bardziej irytującym mnie The Blacklist) i potem z rozpędu zaczynam zagłębiać się w całą jego filmografię (i bach - co najmniej miesiąc mam z głowy), a czasem jest dokładnie odwrotnie - widzę kogoś w filmie, zaczynam sprawdzać inne role i odkrywam, że gdzieś tam po drodze "popełnił" coś w odcinkach, co wydaje się interesujące. 

No dobra, do rzeczy Joanno, bo inaczej nikt nie wyjdzie poza wstęp do wpisu :) 
EDIT (w połowie wpisu) - już widzę, że skończy się na podziale tego posta na co najmniej dwie części, bo obawiam się, że nikt nie dźwignie takiej ilości tekstu na raz :))



Najłatwiej będzie pewnie zacząć od seriali, które już się skończyły (przy niektórych aż mi się ciśnie na usta: damn you, television!), kolejność na liście jest zawsze raczej przypadkowa, więc nie sugerujcie się nią za bardzo. Oczywiście to nie są wszystkie seriale, jakie kiedykolwiek obejrzałam (hehe, pewnie nawet nie połowa), ale powiedzmy, że te, które w jakiś sposób wyjątkowo zapadły mi w pamięć. 
  • Black mirror - jeden z najlepszych seriali, jakie oglądałam EVER (obawiam się, że to określenie pojawi się tu nie raz, więc nie rwijcie sobie jeszcze włosów z głowy) - poświęciłam mu kiedyś oddzielny wpis.  Były dwie serie (plus ostatnio odcinek świąteczny, nadal przede mną), każda po 3 odcinki, będące autonomicznymi historiami. Uprzedzam, że to pozycja, która wali po głowie i daje do myślenia. MOCNO. 
  • Utopia - będzie mi brakowało tego pokręconego świata, w którym nie można było w żaden sposób przewidzieć, co wydarzy się dalej. Też dwie serie, ale jedna historia. Też mocna rzecz. I przepiękna wizualnie (trochę w stylu Hannibala - makabryczna, ale piękna).  
  • Life on Mars oraz swego rodzaju kontynuacja, czyli Ashes to Ashes - to dwie absolutne perełki (mówimy oczywiście o oryginalnych wersjach angielskich, bo nawet nie będę zaczynała tematu amerykańskich remaków. które z reguły różnią się jedynie występującymi w nich aktorami oraz wykasowaniem jakiegokolwiek drugiego dna serialu, w związku z czym powstaje wydmuszka z amerykańskim akcentem) - i podobnie, jak parę tytułów niżej, opis z pewnością nie odda tego klimatu - w jednym (LoM) mamy bowiem policjanta, który w tajemniczych okolicznościach nagle ląduje w latach 70. i chcąc nie chcąc, musi dopasować się do bardzo nowych dla siebie okoliczności, a w AtA policjantka budzi się dekadę później i brnie w lata 80. w towarzystwie najzabawniejszego DCI ever, czyli Gene'a Hunta :) Ech, na samo wspomnienie tych seriali, uśmiecham się do siebie - bonus - w jednym mamy Johna Simmsa, a w obu cudownego Philipa Glenistera (czyli aktora o jednym z najbardziej erotycznych głosów EVER!). Uwielbiam! 
  • Bedlam - ale wyłącznie 1 sezon (bardzo nie lubię, kiedy producenci postanawiają dość niespodziewanie zmienić obsadę oraz przewrócić do góry nogami całą fabułę - mam wówczas chęć rzucić się do gardła ludziom odpowiedzialnym za takie decyzje) - to moje niedawne odkrycie, w którym poznałam Theo Jamesa (c.d. w kolejnym punkcie). To taki brytyjski thriller z elementami horroru, o nawiedzonym domu - niby nic odkrywczego, ale oglądało się całkiem przyjemnie (być może ze względu na wspomnianego Theo :)) Chociaż mnóstwo niekonsekwencji (włącznie z nieustannie zmieniającymi się charakterami postaci) i ciągłe dorzucanie kolejnych pytań, pozostawionych ostatecznie bez odpowiedzi (lub też bez satysfakcjonujących odpowiedzi), było bardzo denerwujące. 
  • Golden Boy - idąc za ciosem (a raczej za Theo), znalazłam kolejny tytuł w jego niezbyt pokaźnej filmografii, który mnie zainteresował. I, jak się okazało słusznie, bo to całkiem fajna historia (niestety serial nie doczeka się raczej kontynuacji, a szkoda) - o śliczniutkim policjancie, który przez splot różnych okoliczności najpierw ląduje w nowojorskim wydziale zabójstw, a potem staje się najmłodszym w historii komisarzem policji. Po drodze mamy mnóstwo dramatów, ciekawe personalne interakcje, parę wkurzających elementów (jak cały idiotycznie poprowadzony wątek "przyszłościowy", w którym zaledwie 7 lat wygląda jakby upłynęło co najmniej dwadzieścia), ale ogólnie polecam. 
  • Southland - pięć sezonów realistycznego do bólu i zgrzytającego jak piasek w zębach policyjnego uderzenia - mocno niehollywoodzkie podejście do serialu o glinach z L.A., ze śliczniutkim Benem Mckenzie i towarzyszącą mu całą plejadą świetnych aktorów (plus podobno autentycznych członków gangów w epizodach). Jestem świeżo po seansie i mocno żałuję, że skończyło się tak szybko. Ostrzegam, że niektóre odcinki naprawdę są jak uderzenie pięścią w żołądek.   
  • Being Human (wersja brytyjska!) - to z kolei tytuł, który w KAŻDYM opisie będzie brzmiał równie głupio - opowiada bowiem o mieszkających wspólnie wampirze, wilkołaku oraz duchu (mówiłam?) :) I przyznam szczerze, że gdybym akurat nie nadrabiała filmografii Aidana Turnera, to nigdy w życiu nie sięgnęłabym po to z własnej woli. I to byłby błąd, bo serial wbrew pozorom jest naprawdę dobry. I życiowy (jakkolwiek by to nie brzmiało :)) Co prawda w jakiejś połowie tu także następuje zmiana obsady (grrr!), ale mimo to, historia nadal jest ciekawa (i pojawia się w niej moje kolejne aktorskie odkrycie, czyli Damien Molony), więc wybaczam.
  • Skins - jeśli ktoś szuka DOBREGO serialu o współczesnych nastolatkach, to chyba nie ma lepszej pozycji. To zarówno zaleta, jak i wada, bo niektóre odcinki dosłownie jeżą włosy na głowie - ilość alkoholu, narkotyków i głupich decyzji jest bowiem autentycznie przerażająca, zwłaszcza kiedy przypomnimy sobie, że bohaterami są jednak nadal dzieciaki. Co do obsady, to tu od początku był podział - jedna grupa, dwa sezony. Najlepsze są pierwsze cztery, reszta już przestała mnie interesować. Ciekawostką może być fakt, że w 2 pierwszych sezonach możemy oglądać Nicolasa Houlta, czyli wyrośniętego już chłopca z "About a boy".
  • Black Books - jedna z nielicznych komedii na mojej liście. Chyba tam poznałam (i polubiłam) Dylana Morana i  przekonałam się po raz n-ty, że brytyjskie poczucie humoru najbardziej do mnie przemawia :)  W największym skrócie - bohaterem jest totalnie aspołeczny właściciel księgarni, który generalnie nienawidzi ludzi i chciałby żeby wszyscy zostawili go w spokoju i pozwolili spędzać czas na piciu :) Pozycja obowiązkowa. 
  • The IT Crowd - właściwie opis mógłby wyglądać jak ten powyższy (z zamianą Dylana Morana na Chrisa O'Dowd). Jeśli chcecie się dowiedzieć, kto "zepsuł Internet", to czym prędzej zabierajcie się za oglądanie. To z tego serialu jest cudowny tekst przewodni "Hello IT, have you tried turning it off and on again?". Perełka :) 
  • Coupling - jak już jesteśmy przy komediach, to to chyba była taka angielska odpowiedź na Friendsów, z tym że oczywiście jak na Anglików przystało - znacznie bardziej absurdalna i ostrzejsza :) Bardzo polecam! 
  • Friends - skoro już o tym wspomniałam, to jasne, że ich uwielbiam - to jest serial, do którego mogę wrócić w dowolnym momencie i nadal będzie mnie śmieszył. Kocham wszystkie postaci, ale najbardziej Chandlera. 
  • Sex and the City - no i tu jest mały zonk!, bo moim zdaniem to jest serial, który się niestety zestarzał (albo może ja w międzyczasie dojrzałam) - kiedy zaczynałam go oglądać około roku 2000, wydawał mi się niemalże genialny, uwielbiałam zarówno wszystkie postaci, jak i ich teksty, marzyłam o życiu Carrie i spotkaniu mojego Mr Biga. Kiedy jednak po kilkunastu latach zobaczyłam ponownie któryś z odcinków, doszłam do wniosku, że "oj, nie". Tak więc sentyment pozostał, ale nie sądzę, żebym kiedykolwiek do niego wróciła. 
  • Twin Peaks - gdyby kolejność miała znaczenie, zdecydowanie byłby na początku tej listy (a potem długo, długo nic) :) No, uwielbiam i właściwie to wszystko w tym temacie. Plus TU oddzielny wpis. No i informacja, że za rok David Lynch po 25 latach znowu zabierze nas do najdziwniejszego miejsca na ziemi - YAY! 
  • Robin of Sherwood - i uwaga - jest TYLKO JEDEN WŁAŚCIWY serial o Robin Hoodzie i to jest właśnie ta wersja z Michaelem Praedem (a potem z Jasonem Connery'm) i nie przyjmuję do wiadomości żadnych argumentów, że miałoby być inaczej :) Ten serial miał wszystko - cudownych bohaterów, tajemnicę, historię i muzykę Clannad! 
  • Whitechapel - bardzo żałuję, że nie będzie kontynuacji, chociaż niestety czwarty sezon trochę za bardzo poleciał w stronę zjawisk paranormalnych, jak na mój gust. Niemniej jednak to zdecydowanie były moje klimaty - ponure, depresyjne, ze zbrodnią w tle. Oraz Rupertem Penry-Jonesem w roli głównej :) 
  • New Amsterdam - przyznam się bez bicia, że kompletnie zapomniałam o tym tytule, ale opisywana przeze mnie w kolejnej części inna produkcja mi o nim przypomniała. Niby nic wybitnego, ale miał swój klimat - to historia nieśmiertelnego nowojorskiego policjanta, w której najfajniejszą częścią były chyba retrospekcje plus lekcja historii NY. Jeśli ktoś lubi Nicolaja Coster-Waldau i jest ciekaw, jak ten przystojny Duńczyk radzi sobie w jednej ze swoich pierwszych amerykańskich ról, to zachęcam. 
  • Six Feet Under - cudowny, cudowny serial o totalnie dysfunkcyjnej rodzinie prowadzącej dom pogrzebowy. To był serial, w którym można było zakochać się po pierwszych 5 minutach i który pozostawił po sobie mnóstwo złamanych serc. Plus Petera Krause. 
  • Dirty Sexy Money - skoro Peter Krause, to kolejny tytuł o innej dysfunkcyjnej rodzinie, tym razem milionerów - ekscentryków. Momentami bardzo śmieszne, momentami dające do myślenia. Nie wybitne, ale dobre. 
  • Pushing Daisies - to produkcja, która zdecydowanie wygrywa w kategorii "urocze". Jeśli ktoś nigdy tego nie oglądał, to naprawdę namawiam, bo Lee Pace w roli cukiernika, który ma zdolność przywracania życia zmarłym (ale z małym "twistem") i do tego Anna Friel jako jego ukochana (a wierzcie mi, że trudno wymyślić bardziej skomplikowany romans), w otoczeniu jak z bajki, to po prostu serialowy odpowiednik babeczki z bitą śmietaną i czekoladową posypką! 
  • w tym punkcie wrzucę kilka tytułów, o których muszę wspomnieć, bo poświęciłam im sporo mojego czasu, ale nie ukrywam, że sama się z siebie śmieję na samą myśl o niektórych z nich: MacGyver - no nie mogę o nim nie napisać, bo to była moja namiętna nastoletnia miłość, a potem już nie taka nastoletnia, kiedy z powodu Richarda Deana Andersona w wersji bardzo dojrzałej wciągnęłam się w 10 (sic!) sezonów Stargate-1 (swoją drogą to był naprawdę DOBRY serial sci-fi), a następnie idąc za ciosem w Stargate: Atlantis. Zaliczam się także do klubu wielbicieli jednosezonowego (Why? WHY??) Firefly z cudownym młodziutkim Nathanem Fillionem (to tak a'propos mojego braku zamiłowania do tematyki sci-fi). Z kolei kultowy dla mojego pokolenia Buffy, the vampire slayer zapoczątkował moją niezbyt zdrową namiętność do wampirów (która skutkuje do dziś dziwnym pociągiem do wszystkiego, co jest związane z tą tematyką - no i za każdym razem okazuje się, że poza książkową trylogią Anne Rice oraz wspomnianym Buffy, raczej nic nowego ani specjalnie odkrywczego nie można już stworzyć). Howgh. Btw - w Buffy najlepszy był Spike, który zawsze kradł wszystkie odcinki, w których się pojawiał i miał najlepsze teksty - Angel podobał mi się tylko w wersji "złej" :)) No i last but not least, czyli mój absolutnie ukochany gatunek pt. crime series i jedno z rodzeństwa, czyli CSI NY, które chyba jako jedyne doczekało się finału (dzięki Bogu!). Nie ukrywam, że głównym powodem, dla którego byłam wierna tej historii był Gary Sinise, połączony z moją fascynacją technikami śledczymi (oczywiście wszyscy wiedzą, że to, co było tam pokazane, to czysta fantazja, ale whatever). A skoro już jesteśmy przy kryminałach i pochodnych, to muszę napisać także o czymś, co zapoczątkowało moją fantazję nt profilowania przestępców, czyli serialu (nomen omen) pt. Profiler. Nie mam pojęcia, czy to jeden z tych tytułów, które się zestarzały przez kilkanaście lat, bo boję się to sprawdzić, ale na pewno wtedy, kiedy się z nim zapoznawałam, trzymał wysoki poziom. Z tego wszystkiego prawie zapomniałam o serialu, który w jakiś sposób mnie ukształtował (żeby nie powiedzieć - spaczył) i sprawił, że przez długie lata fantazjowałam o pracy dla jakiejś tajnej organizacji (oł, yeah) :) A ten serial to La Femme Nikita, który oczywiście powstał jako odpowiedź na Nikitę Luca Bessona. Powiem tak - poza genialnym soundtrackiem (serio!) i kilkoma fajnymi wątkami, nie mam zielonego pojęcia, co mnie przy nim trzymało tyle czasu, ale faktem jest, że zarówno postać Nikity (czyli posągowa Peta Wilson), jak i Michaela (charyzmatyczny Roy Dupuis z dziwną szczęką), prześladowały mnie przez długie lata i chyba nieźle wypaczyły moje wyobrażenie o związku kobiety z mężczyzną :)) Niemniej jednak - sentyment nadal we mnie siedzi. 
Uff, to moi drodzy - jest część pierwsza (i to mocno niepełna, bo jak wspomniałam wyżej, gdybym chciała wymienić WSZYSTKIE tytuły, które oglądałam, to byłby nigdy nie kończący się wpis). Oczywiście nie zapominajcie, że ja te pozycje oglądałam całymi latami, a nie jedną po drugiej, bo naprawdę wbrew pozorom mam jeszcze życie pozaserialowe (i pozablogowe) :)) 

Ciekawa jestem, czy znacie któryś z opisanych przeze mnie tytułów? Może też je lubiliście (albo wręcz przeciwnie - zawsze fajnie jest poznać inny punkt widzenia)? A może seriale to w ogóle nie Wasza bajka (tia, też tak kiedyś myślałam)?  Dajcie znać :) 

A w kolejnej części podzielę się tytułami, które nadal dość regularnie kradną mi czas. 

10 komentarzy:

  1. Ah Sześć stóp pod ziemią kocham i ubóstwiam <3

    OdpowiedzUsuń
  2. z wymienionych przez Ciebie tytułów znam "Buffy..." (zgadzam się co do Spike'a) oraz "Being human", który zupełnie mnie nie porwał. dziwaczny serial

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, Being human był specyficzny (z tym, że ja mówię oczywiście o brytyjskim oryginale, a nie amerykańskim remake'u,), ale tak jak wspominałam - często zaczynam coś oglądać z sympatii do aktora, a zostaję, bo mnie wciąga historia i tu akurat tak było. A Spike był świetny :)

      Usuń
    2. ja też mówię o brytyjskiej wersji. obejrzałam, ale mam poczucie, że zmarnowałam swój czas.

      Usuń
    3. Jak widać, gusty są różne, mnie się w BH podobał wątek obu wampirów i relacji pomiędzy postaciami i dlatego choć nie jest to mój ulubiony serial, to na pewno nie uważam, że zmarnowałam przy nim czas. Natomiast szanuję odmienne zdanie i nie mam zamiaru nikogo przeciągać na swoją stronę :)

      Usuń
  3. "Pushing daisies" było naprawdę super! "Uroczy" to jest idealne określenia dla tego serialu. No i sam Lee Pace też był uroczy ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tak, Lee Pace jest kwintesencją słowa "uroczy" :) Chociaż w swojej najnowszej odsłonie, w Halt and Catch Fire gra postać, którą właściwie wcale nie jest łatwo polubić...

      Usuń
    2. Niby ciężko go polubić, ale i tak gdzieś w głębi serca się mu kibicuje. Zdecydowanie bardziej wkurzał mnie Gordon...

      Usuń
    3. Oj tak, zgadzam się - niby teoretycznie powinien budzić większą sympatię niż Joe, ale też mnie wkurzał od samego początku...

      Usuń

Dziękuję za każdy komentarz - jest mi bardzo miło, że do mnie zajrzałeś :)

Ale uprzedzam, że uwagi typu "super, obserwujemy?" lub "zapraszam do siebie", w moim przypadku odnoszą odwrotny skutek.

Ogólnie zaglądam do wszystkich, którzy pozostawiają po sobie jakiś ślad, a jak mi się spodoba, to nie trzeba mnie zachęcać do obserwowania :)

Follow on Bloglovin
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...