piątek, 5 września 2014

W zgodzie ze sobą cz.1

Mili moi, nie wiem, czy ten wpis będzie oznaczał mój powrót na dobre, ale ponieważ myślę o Was i o tym miejscu całkiem intensywnie, doszłam do wniosku, że jestem gotowa na opowiedzenie Wam o zmianach, jakie zaszły (i nadal zachodzą) w moim życiu. I nie, nie mam na myśli tutaj zmiany stanu cywilnego, ciąży etc., choć  sama widzę, że wiele z czytanych / obserwowanych przeze mnie blogerek przechodzi obecnie przez te etapy J

* minimalizm*


Początkowo miałam zamiar napisać o minimalizmie, bo to takie modne hasło – wszyscy dookoła nagle stają się minimalistami i zaczynają pozbywać się niemal wszystkiego w swoim zasięgu, dążąc do pustej przestrzeni i nie bardzo zastanawiając się nawet nad tym, czy to faktycznie ma sens w ich przypadku. Od siebie powiem więc tak – minimalizm jako idea jest mi bliski, nawet bardzo – podoba mi się ten dosłowny i symboliczny ład zarówno w otaczających nas miejscach, jak i naszym wnętrzu. Także wiele z miejsc w sieci, odwiedzanych przeze mnie regularnie, ma z nim coś (lub wiele) wspólnego, inspirując mnie i motywując do zmian. Ale. No właśnie – ale. Ja minimalistką nie będę nigdy, z takiego powodu, że jest to kompletnie sprzeczne z moją naturą chomika J Musiałabym toczyć ze sobą wieczną walkę, którą i tak przegrałabym po jakimś czasie, a to z kolei sprawiłoby że czułabym się winna/podirytowana/niezrealizowana. Dlatego zamiast dążyć do nierealnego celu, postanowiłam dopasować pewne zasady do własnego życia tak, żebym nie czuła, że robię coś wbrew sobie, „bo tak będzie dobrze”. 

Najogólniej, po długim czasie wewnętrznego miotania się, chyba (oby!) osiągnęłam wreszcie stan, w którym jestem w miarę zadowolona z tego, co mam oraz z tego, kim jestem. Nie twierdzę, że nagle stałam się oazą spokoju i nic mnie nie denerwuje, bo nad tym muszę ostro cały czas pracować, ale na pewno jest lepiej niż było jeszcze kilka miesięcy temu. Nadal są w moim życiu elementy wymagające zmian (stała praca, życie prywatne i zdrowie), ale wiele wskazuje na to, że droga, na której jestem, prowadzi mnie we właściwym kierunku (jeszcze parę takich natchnionych stwierdzeń i zmienię nazwę bloga na Jo-lama).  

Najprościej będzie ująć to  punktach. I podzielić na części, bo nie mam sumienia zawalać Was taką ilością tekstu na jeden raz. Here we go. Zaczniemy banalnie.

Część 1. Szafa


Najpierw wyznanie, bo nie wszyscy tutaj znają mnie osobiście, a na blogu do tej pory niespecjalnie często dzieliłam się moimi słabościami – otóż jestem maniakiem ubraniowym (nie tylko ubraniowym, ale do tego będziemy dochodzić stopniowo, żebyście mi stąd nie uciekli wszyscy naraz). Serio. Mam w mieszkaniu DWIE WIELKIE szafy, które przez długi czas były dosłownie zawalone wszystkim – przede wszystkim mnóstwem ciuchów, kupowanych przeze mnie kompulsywnie, takich z odzysku, odziedziczonych po mamie, a nawet takich, które pamiętały jeszcze czasy mojego liceum (SIC!). 

Strasznie ciężko jest mi rozstać się z czymś, co było ze mną od lat, bo zawsze mam z tyłu głowy myśl „na pewno jak tylko się tego pozbędę, wróci na to moda/zmieni się mój styl i będę żałowała”. Pewnie niejedna z Was dobrze zna ten głos J No więc powiem Wam tak – ani razu nie zdarzyła mi się taka sytuacja. Serio. ANI RAZU. 

Dlatego pewnego pięknego dnia postanowiłam rozprawić się na dobre ze swoim wewnętrznym zbieraczem. No, dobra – nie był to jeden dzień, bo akcję odgruzowywania podzieliłam sobie na trzy weekendy (żeby się nie zniechęcić i nie rzucić wszystkiego w cholerę w połowie). 

Jeśli macie chęć, napiszę jak to zrobiłam krok po kroku, ale w necie bez problemu znajdziecie mnóstwo przydatnych wskazówek i porad. Tak czy inaczej – po tych kilku tygodniach potwierdziło się, że mój styl ubierania jest już od dłuższego czasu całkiem spójny i większość moich zakupów ciuchowych doskonale się broni (już od dawna stosuję zasadę „kupuję to, co pasuje mi przynajmniej do kilku rzeczy już obecnych w mojej szafie, a nie rzeczy kompletnie od czapy”), niemniej jednak znalazło się w niej również sporo elementów z różnych bajek. Nie będę Was oszukiwać, że te rozstania przyszły mi z łatwością, bo oczywiście, że tak nie było – natomiast faktycznie okazało się, że dużo punktów (np. taki –jeśli nie jesteś pewna, czy chcesz się czegoś pozbyć, schowaj to na jeden sezon: do piwnicy/specjalnego pojemnika/worka próżniowego/daj na przechowanie rodzicom/sąsiadom/przyjaciółce – i po tym czasie zobacz, czy chociaż raz pomyślałaś o tej rzeczy w kategoriach – „oo, mogłabym to dziś założyć” – jeśli nie – a na 99% tak będzie – masz odpowiedź na pytanie – czy naprawdę chcę to zatrzymać?”) jest naprawdę pomocna! 

Moja odgruzowana szafa nadal jest wielka (tu akurat wszelkie wskazówki typu: „idealna szafa to 10 klasycznych elementów” kompletnie nie mają racji bytu w moim przypadku), ale spójna – składa się głównie z ubrań bazowych, prostych oraz paru elementów bardziej „odjechanych”, które często „robią” mi strój. Dzięki temu pozbyłam się problemów pt. "nie mam pojęcia, w co się ubrać", bo traktuję poszczególne ubrania jako fragmenty większej układanki, dopasowując je do siebie w zależności od nastroju/pogody i okazji.

To zdjęcie dobrze obrazuje mój dość typowy, codzienny, pracowy styl - neutralne kolory bazowe + tzw. statement necklace, czyli jeden przykuwający uwagę detal :)

Można powiedzieć, że to był początek mojej małej rewolucji, za którym poszły kolejne kroki :) 

Tak jak wspomniałam, jeśli chcecie szczegółowy wpis o porządkach ubraniowych, o zasadach, jakimi się kierowałam w ogarnianiu tego chaosu, co wylądowało na najnowszej "wishliście", a bez czego świetnie się obywam, dajcie znać w komentarzach. 

Jeśli nie, w kolejnej części opowiem Wam o moim jedzeniu (i to dopiero będzie jazda bez trzymanki!). 

16 komentarzy:

  1. Czekam na wpis o jedzeniu :D Doskonale Cię rozumiem, też jestem chomikiem. Wszędobylski minimalizm jest mi obcy, bardzo źle bym się czuła, gdyby w mojej szafie było 10 ubrań a w pokoju jedyną dekoracją był prosty biały wazon z jednym suchym kwiatkiem. Lubię rzeczy, lubię jak jest ich dużo, ale musiałam w moim chaosie zastosować mój osobisty minimalizm... Brzmi durnowato, wiem. Po prostu chodzi mi o to, że musiałam minimalizm dopasować do mojego charakteru i moich potrzeb. I tak jak Ty mam wciąż dużo ubrań. Ale nie są to stosy, miliony, tysiące jak kiedyś, tylko przyzwoita ilość :D Wciąż mam mnóstwo różnych kosmetyków. Ale nie są poupychane w każde możliwe miejsce, tylko ograniczyłam znacznie ich ilość i mam na nie specjalnie przeznaczone kąty. Wciąż mam dużo pierdółek na półce, ale z częścią się pożegnałam i mi z tym lepiej. Zdecydowanie jeszcze długa droga przede mną zanim będę z siebie całkiem zadowolona, ale już widzę wielką zmianę w porównaniu z np ubiegłym rokiem. Idzie ku lepszemu :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja naprawdę uważam, że nie ma najmniejszego sensu dopasowywać się do jakichkolwiek trendów na siłę - znacznie lepiej wyjdzie nam właśnie przeanalizowanie swoich potrzeb i charakteru, o którym piszesz - i potem zabranie za porządku wokół siebie :)
      Też mam przed sobą długą drogę, bo dopiero zaczynam ogarniać swoją przestrzeń, ale wiem, w jakim kierunku chcę podążać, więc jestem dobrej myśli :) Powodzenia!

      Usuń
  2. Też myślałam, że jestem ubraniowym maniakiem (3 szafy wypchane na maxa) póki nie musiałam się przeprowadzić do miejsca, gdzie w "szafie" mam 4 półki i miejsce na powieszenie kilku rzeczy w tym płaszcza. Od dwóch lat nie mam problemu z ubraniami. Ok, nie jestem mistrzem mody ale mam to gdzieś :) 4 półki to bardzo dużo :) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, na pewno zewnętrzne warunki w znacznym stopniu mogą wpłynąć na nasze decyzje, ale tak jak napisałam wyżej, jeśli sytuacja nie wymusza na nas jakichś drastycznych zmian, warto wsłuchać się w siebie i zmieniać stopniowo, a nie na zasadzie - w ciągu jednej nocy z szalonej zakupoholiczki w totalną ascetkę :) 4 półki, mówisz...hmmm :))

      Usuń
    2. 4 i nie chcę więcej :) zmiany stopniowe są tak samo dobre jak te, które nastąpiły szybko i na wariata :)

      Usuń
    3. W sumie obejrzałam dokładnie jedną z moich szaf i przyznaję, że cztery półki (oczywiście wszystko zależy od tego, JAKIE to półki) to faktycznie całkiem sporo :))
      Moim zdaniem wszystko zależy od charakteru - niektórzy źle znoszą gwałtowne rewolucje :)

      Usuń
  3. ja nie jestem minimalistką, ale nie narzekam na swoją organizację. wiem, co mam. co jakiś czas robię przegląd i pozbywam się niepotrzebnych mi ubrań/kosmetyków/przedmiotów :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I to jest bardzo zdrowe i rozsądne podejście :)

      Usuń
  4. Jesteś :-)
    W takim razie ulżyło mi bo myślałam, że tylko ja jestem taka niemodna jeśli chodzi o minimalizm. Starałam się bardzo nawet dostałam książkę o wdzięcznym tytule "Sztuka minimalizmu" ale w praktykę wprowadzić ciężko ;-) nie mniej czekam na dokładny opis Twoich poczynań z odgruzowywaniem szaf.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem :)
      Za jakiś czas pewnie post o szafie się pojawi - na pierwszy ogień pójdzie zapis mojej walki z jedzeniem :)
      Co do minimalizmu, to myślę, że warto pamiętać, że tak jak wszystko inne - to nie jest idealne rozwiązanie dla każdego - i dobrze, bo byłoby nudno, gdybyśmy wszyscy wyglądali tak samo i otaczali się wyłącznie praktycznymi i niezbędnymi przedmiotami :)

      Usuń
  5. Dokładnie minimalizm jest na czasie. Co niektórzy się nim mocno zachłysnęli. Moja szafa również jakiś czas temu przeszła metamorfozę. Przez różne zawirowania życiowe, pracę (i jej brak) oraz lenistwo - tak wyglądały moje dwa ostatnie lata, kupując ubrania nie zastanawiałam się czy to będzie do czegoś pasowało i czy będę tego często używała - podobało mi się - biorę. Po kilku dniach czy tygodniach okazało się, że jednak jest coś nie tak z moim wyglądem... Dziś mam większy szacunek do swojej pracy i zarobionego pieniądza, dlatego staram się nie podejmować decyzji pochopnie i pod wpływem emocji:)
    Nie mogę się doczekać wpisu o jedzeniu :) Bardzo mnie to interesuje !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jedzenie będzie niedługo, bo właśnie się "dociera" :)

      No właśnie chyba ważniejsze od nazywania w ten czy inny sposób naszego stylu życia warto poświęcić chwilę żeby się zastanowić przez zakupem, DLACZEGO chcemy coś kupić - czy dla samego posiadania, czy też faktycznie pasuje to do nas i będzie przez nas noszone/używane/lubione :) Niby proste zasady, a często o nich zapominamy :)

      Usuń
  6. Ja jestem chomikiem w trakcie leczenia ;-) Zdecydowanie mam to po rodzicach, którzy jednak pamiętają jeszcze czasy komuny i kiedy nie wszystko było dostępne, każda rzecz była skarbem. Tak nasze małe mieszkanie zawsze, ale to zawsze było zawalone mnóstwem rzeczy, które rodzice z lubością przechowywali. Obydwoje zawsze dbali o porządek, nigdy nie mieliśmy bałaganu, ale mimo wszystko - ilość tych rzeczy była przytłaczająca. Nawet jak robiłam porządki u siebie i wyrzucałam jakieś rzeczy, mojemu tacie zdarzało się zacząć je oglądać i pytać, czemu to wszystko wyrzucam (typu stare zabawki).
    Gdy wyprowadziłam się z domu, okazało się, że po ledwie dwóch latach, nasz domek również tonie w mnóstwie zbędnych rzeczy. Moim głównym wrogiem był wbrew pozorom brak pieniędzy, ot taki paradoks. Nie było mnie stać na porządniejsze rzeczy, takie jakie jak chciałam (ubrania, kosmetyki, dekoracje itp.), więc kupowałam tańszy zamiennik. I jeszcze jeden. I kolejny i tak dalej, bo jednak żaden z tych produktów nie był tym, czego potrzebowałam/chciałam/wymarzyłam sobie.
    Dużo pomogła mi zasada Perfekcyjnej Pani Domu (tak, tak). Nie uważam, żeby cały program był konstruktywny i pomagał w zmianach, jednak zasada 3xP zrewolucjonizowała moje porządki. Zostawiamy rzeczy, które się łapią na jedno z trzech P: pożyteczne, piękne, pamiątkowe. Proste, jak konstrukcja cepa i się sprawdza. U mnie oczywiście.
    Niestety, przy kolejnej przeprowadzce okazało się jednak, że moje chomictwo ma się dalej całkiem nieźle. W przestronnym, dobrze zorganizowanym mieszkaniu po około pół roku znów brak miejsca. Czas na kolejną generalkę!
    Też zmieniłam wiele w moim sposobie żywienia, więc czekam na wpis :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz Asiu, wydaje mi się, że to o czym wspomniałaś, to częste zjawisko - paradoksalnie mając mniej pieniędzy, wydajemy więcej (skądś się w końcu wzięło powiedzenie - biedny dwa razy traci) - dlatego właśnie często lepiej jest zaczekać chwilę dłużej i oszczędzić na to, co faktycznie nam się wymarzyło, niż zadowolić się tańszym zamiennikiem (no chyba, że ta tańsza wersja jest równie dobra) - sama przeżywałam to nie raz zanim nie nauczyłam się, że taka zakupowa "zapchajdziura" wcale nie leczy mnie z mojej pierwotnej zachcianki :)
      Zasadę Trzech P znam, ale nie wiedziałam, że wzięła się z PPD :)

      Wpis o jedzeniu już lada moment :)

      Usuń
  7. Dokładnie, ja znam to w wersji oszczędny dwa razy traci :-) I u mnie się niestety często czkawką odbiło to powiedzenie, ale człowiek uczy się całe życie i mam nadzieję, że każdy z nas dojdzie później lub szybciej, oby to drugie, do ładu ze swoim chomikowactwem, skądkolwiek są jego przyczyny :-D Ja zasadę 3xP znam z tego programu, ale czy to autorstwa pani Małgosi, czy skądś zaczerpnięta, to nie wiem.

    OdpowiedzUsuń
  8. Najważniejsze być w zgodzie ze sobą najpierw...

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy komentarz - jest mi bardzo miło, że do mnie zajrzałeś :)

Ale uprzedzam, że uwagi typu "super, obserwujemy?" lub "zapraszam do siebie", w moim przypadku odnoszą odwrotny skutek.

Ogólnie zaglądam do wszystkich, którzy pozostawiają po sobie jakiś ślad, a jak mi się spodoba, to nie trzeba mnie zachęcać do obserwowania :)

Follow on Bloglovin
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...