czwartek, 25 sierpnia 2016

#LIFESTYLE Lubię swój chaos, czyli dlaczego nigdy nie będę minimalistką

Dziś będzie wpis pogadankowy, który chodził za mną już od dłuższego czasu. Tzn bardziej jego ogólna idea, zastanawiałam się także, czy w ogóle o tym pisać, ale ponieważ wychodzę z założenia, że jeśli coś mnie męczy i tego z siebie nie wyrzucę, to nie jest to dla mnie zdrowe. Poza tym to jest przecież moje miejsce i mogę sobie tu pisać o tym, o czym mam ochotę, prawda? Prawda :) To lecimy. 


Gdybym miała wybrać najmodniejsze słowo ostatnich dwóch, trzech lat, to byłby to pewnie minimalizm. A już na 100% znalazłby się w pierwszej dziesiątce. Właściwie to mam wrażenie, że ten nieszczęsny trend czai się na mnie wszędzie, mamy minimalizm ubraniowy, kosmetyczny, mieszkaniowy i diabli wiedzą jaki jeszcze. I powiem tak - o ile na samym początku ta idea całkiem do mnie przemawiała, podobało mi się takie oczyszczające podejście, tak od jakiegoś czasu dostaję już prawie nerwowych drgawek na widok tego słowa, wyskakującego z co drugiego blogowego wpisu/jutubowego filmu. Wydaje mi się bowiem, że paradoksalnie to, co miało służyć przywracaniu równowagi w naszym chaotycznym życiu, jakoś niepostrzeżenie stało się narzędziem do popadania w kolejną skrajność. Bo naprawdę nie wierzę w to, że osoba, która do tej pory uwielbiała otaczać się przedmiotami (nie ważne, czy od strony psychologicznej miało to jej rekompensować braki w innych dziedzinach) i która za czyjąś namową (w sensie, że nie z własnej wewnętrznej potrzeby) z dnia na dzień pozbędzie się 99% rzeczy, nagle dzięki temu odzyska radość z życia, od tej pory przechadzając się z łagodnym uśmiechem po opustoszałych pomieszczeniach. Serio? Tu podkreślam, że nie neguję tego, że uporządkowywanie naszej przestrzeni życiowej wpływa pozytywnie na to, co mamy w głowie, ale najważniejsze jest dla mnie zachowanie zdrowego rozsądku, a nie ślepe podążanie za tłumem, bo taka akurat jest moda. 

Przyznam się, że sama też zostałam przez chwilę wciągnięta w tę internetową machinę i męczyłam się z obezwładniającymi wyrzutami sumienia dosłownie za każdym razem, kiedy coś kupiłam. No bo jakże to tak, przecież mam ograniczać liczbę rzeczy, a nie dodawać kolejne do kolekcji?! W końcu jednak po prostu się wkurzyłam. Na siebie za głupotę i na te wszystkie blogerki, które uparcie próbują mi wmówić, że z pewnością będę szczęśliwsza w pustym mieszkaniu. Otóż nie, nie będę. Doszłam bowiem do niezwykle odkrywczego wniosku, że ja po prostu nie jestem typem minimalistki i chociaż oczywiście podobają mi się sterylne, ascetyczne wnętrza, to nie mogłabym w takich mieszkać. Ja po prostu lubię mieć wokół siebie dużo książek, płyt, nie chcę mieć jednego kubka do wszystkiego*, jednej pary butów na sezon, a moje herbaty są jeszcze bardziej towarzyskie ode mnie**. A już na pewno nie chcę żeby ktoś oceniał mnie przez pryzmat tego, czy i ile rzeczy posiadam. Poza tym najzwyczajniej w świecie uważam, że skrajny minimalizm CZASEM stanowi wygodną zasłonę dymną dla braku wyobraźni - nie wymusza on bowiem na nas zrobienia jakiegokolwiek wysiłku, żeby dobrać coś, co będzie fajnie się ze sobą komponowało (zawsze można przecież powiedzieć "ubieram się wyłącznie w biel i czerń, bo jestem minimalistką!").

*bonus nr 1 


Oczywiście wiem doskonale, że takie mody są i będą zawsze i szczerze mówiąc, moda na minimalizm jest moim zdaniem o niebo lepsza niż znajdujący się na drugim krańcu konsumpcjonizm, ale wydaje mi się też, że gdzieś po drodze zgubiliśmy najzwyklejszą w świecie RÓWNOWAGĘ, która leży gdzieś pomiędzy tymi skrajnościami. Gdyby każdy z nas zamiast lecieć do księgarni (to też jest ciekawy paradoks) po kolejną "niezbędną" książkę o minimalizmie, zastanowił się najpierw, czy aby na pewno jest to trend, który odpowiada naszemu charakterowi i stylowi życia, a potem ewentualnie zdecydował się wprowadzić kilka zmian STOPNIOWO, pewnie niektórym byłoby trochę łatwiej. Bez presji i niewypowiedzianego wyrzutu, że jeśli nie jesteśmy minimalistami, to na pewno nasze życie jest automatycznie mniej wartościowe i z pewnością zabałaganione. 

Podsumowując, nie nawołuję tu nikogo do jakiegoś maniakalnego zbieractwa i chomikowania wszystkiego, jak leci (bo to na pewno nie jest zdrowe dla naszej psychiki), ale po prostu do samodzielnego wyznaczenia sobie granicy, gdzie czujemy się dobrze, a gdzie każda kolejna rzecz staje się już obciążeniem. Niech nikt nie wmówi Wam, że "powinniście" zadowolić się takim i takim zestawieniem, wykorzystajcie raczej modę na minimalizm do określenia, czym dla Was są otaczające Was przedmioty i czy faktycznie tak bardzo zależy Wam na tym, aby być na czasie, nawet wbrew sobie?

Ja tam lubię swój malutki chaos (w wersji bardziej eleganckiej nazywa się to "artystyczny nieład"), świetnie się w nim odnajduję i nie planuję zmieniać w najbliższym czasie swojego podejścia. Czego i Wam życzę, bez względu na to, czy lubicie otaczać się rzeczami, czy też wręcz przeciwnie. 

**bonus nr 2

Ciekawa jestem, jakie Wy macie podejście zarówno do tego konkretnego tematu, jak i w ogóle do różnego rodzaju trendów, które dzięki wszechobecności mediów społecznościowych rozprzestrzeniają się z prędkością światła - wolicie iść własną ścieżką, czy czasem ulegacie takim życiowym modom? 

10 komentarzy:

  1. Podoba mi się Twój światopogląd :-) Nareszcie ktoś otwarcie przyznaje się do tego, że minimalizm nie jest obowiązkowy i że chaos w mieszkaniu poprawia komfort życia. Mój bałagan jest znacznie większy ale bardzo dobrze się w nim czuję :-). Poranna herbata "ma" swój kubek, popołudniowa i wieczorna też...na szafce stoi kilka kremów do rąk - każdy inaczej pachnie, jeden nawilża, jeden regeneruje. Wieczorem mogę wybierać, przebierać. Próbowałam swoją przestrzeń wyczyścić z niepotrzebnych rzeczy, chciałam być trendy minimalistką - to nie dla mnie ! Wyrzucanie wcale nie przynosiło mi ulgi - wręcz przeciwnie. Dlatego solidaryzuję się z Tobą i Twoim chaosem :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że nie jestem jakimś dziwolągiem :) Bo właśnie nie chodzi przecież o jakieś chore zbieractwo, tylko nie przechodzenie ze skrajności w skrajność :) Mój chaos pozdrawia Twój chaos!

      Usuń
  2. ależ dobrze mi się czytało Twój wpis! nie jestem minimalistką, nigdy nie byłam, i o ile rozumiem potrzebę oczyszczenia swojej przestrzeni co jakiś czas, to nadmierne promowanie tej mody wychdzi mi bokiem. nie lubię bibelotów, więc ich nie mam, ale czy to czyni ze mnie minimalistkę? na pewno nie. nie zbieram papierowych książek (które kocham), bo wygodniej mi zbierać je na kindle i zabierać wszędzie ze sobą. mam jeden kubek do wszystkiego, bo kubki to nie mój konik. natomiast mam dużo szminek i lakierów do paznokci. bo lubię. czemu zatem miałabym się ograniczać? torebki mam dwie i noszę do upadłego, ale lubię wybór w szafie i w kwestii obuwia, więc tu się nie ograniczam. po prostu robię regularnie przegląd i pozbywam się rzeczy, których z jakiś powodów nie noszę. i tyle. lubię swoje podejście, lubię zapasy kosmetyczne i uważam, że mam ich nieprzytłaczającą ilość. ten szalony pęd do pozbywania się jak największej ilości rzeczy jest dla mnie niezrozumiały i mnie odbierałby radość z życia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :) Miałam na myśli dokładnie to, o czym piszesz w komentarzu - czym innym jest bowiem świadome niezawalanie swojej przestrzeni życiowej zbędnym balastem, a czym innym pozbywanie się na siłę rzeczy, "bo tak się teraz robi". Co do książek, to ja ich po prostu uzbierałam jakąś przeogromną liczbę przez lata, teraz kupuję wersje papierowe bardzo bardzo rzadko, bo też przerzuciłam się na kindle, ale chyba nie umiałabym się z nimi rozstać - dlatego napisałam, że lubię się nimi otaczać. I tak jak Ty - mam kilka takich kategorii, w których lubię mieć wybór, natomiast nie jest tak, że wszystkiego muszę koniecznie mieć jak najwięcej.

      Usuń
  3. Mi do minimalistki daleko, ale mam potrzebę posiadania mniejszej ilości rzeczy w domu. Często się przeprowadzam i jak ostatnio się pakowałam to myślałam, że oszaleję. Przeprowadzają się do swojego domu starałam się powyrzucać zbędne rzeczy, typu 10 kubków na wszelki wypadek, bo czasem się zdarzy, że 10 ulubionych jest już brudnych, a ja nie myję naczyń;)
    Mam wnętrze minimalistyczne, prawie bez koloru, jest czyste i jasne. Czy jest to spowodowane modą na minimalizm? Nie, bo w dużej ilości rzeczy nie potrafię się skupić, lubię jak jest wszystko pochowane, bo wtedy łatwiej utrzymać porządek.
    A i kosmetyków mam dużo, wiele puszczam w świat, ale nadal jest ich więcej. Bo sprawiają mi przyjemność:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też z upływem lat zauważam u siebie mniejszą manię zbieractwa, albo może inaczej - po prostu bardziej świadomie robię zakupy. Z tym, że po prostu są takie kategorie (przykładowo te moje nieszczęsne kubki), które po prostu lubię i nie wyobrażam sobie, że miałabym się ich pozbyć, żeby być bardziej "trendy" :) Ale tak jak napisałam we wpisie - mnie się bardzo podobają minimalistyczne przestrzenie, zawsze podziwiam takie aranżacje - na zdjęciach. Wiadomo, że wszyscy jesteśmy inni i dlatego w życiu nie próbowałabym narzucić komuś takiego sposobu urządzenia mieszkania, jaki mam ja, bo wiem, że wiele osób by po prostu zwariowało, natomiast ważne jest, żeby wiedzieć, co do nas pasuje i nie próbować wciskać się za wszelką cenę w jakikolwiek szablon - bo akurat teraz modny jest minimalizm, a za parę lat być może do łask wróci eklektyzm i przecież nie będziemy wtedy znowu na siłę wszystkiego wymieniać...

      Usuń
  4. Pierwsze co przychodzi mi do glowy to> ale herbat!!!! Wow!
    Mi moda na minimalizm bardzo sie podoba, chociaz ciezko zastosowac mi ja do siebie. Mam jednak duzo znajomych, ktorzy kupuja mnostwo niepotrzebnych rzeczy! Jestem za tym, aby znalezc zloty srodek, bo czasem minimalizm wcale nie wiaze sie z rozsadnym kupowaniem, tylko z niepotrzebnym wyrzucaniem! Ale mam nadzieje, ze moda na minimalizm sie nie skonczy- a wlasciwie zacznie byc stylem zycia :) Super wpis!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fakt, herbaciara ze mnie straszna (chciałam napisać "stara herbaciara", ale chyba nie zabrzmiałoby to dobrze :)) Co do minimalizmu, to właśnie często (zbyt często jak dla mnie) ludzie rzucają się pod wpływem tego hasła na głęboką wodę i nagle zaczyna się zryw pt. "o jezu, nie możemy mieć tyle rzeczy, trzeba natychmiast połowę wyrzucić!" - bez względu na to, czy ma to sens, czy też niekoniecznie i właśnie o tym piszę. Sam nurt jest bardzo ok, pod warunkiem, że podchodzimy do niego z głową i właśnie że będzie on oznaczał rozsądne i świadome kupowanie, a nie wyrzucanie :)

      Usuń
  5. U mnie jest tak, że lubię kupować i mieć :) to sprawia mi przyjemność, więc dlaczego mam sobie tego odmawiać? Jednak zbyt duża ilość rzeczy czasem mnie przytłacza, zwłaszcza jak panuje już lekki chaos, wtedy po prostu robię selekcję i część rzeczy oddaję, sprzedaję lub wyrzucam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I to uważam za zdrowe podejście - najważniejsze to wiedzieć, co sprawia nam przyjemność i jej sobie nie odmawiać, ale jednocześnie mieć kontrolę nad rzeczami (a nie odwrotnie) :))

      Usuń

Dziękuję za każdy komentarz - jest mi bardzo miło, że do mnie zajrzałeś :)

Ale uprzedzam, że uwagi typu "super, obserwujemy?" lub "zapraszam do siebie", w moim przypadku odnoszą odwrotny skutek.

Ogólnie zaglądam do wszystkich, którzy pozostawiają po sobie jakiś ślad, a jak mi się spodoba, to nie trzeba mnie zachęcać do obserwowania :)

Follow on Bloglovin
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...