niedziela, 15 lutego 2015

Filmowo - kryminalnie - o "Ziarnie prawdy"

Dawno nie było tradycyjnej recenzji filmowej, więc voilà. Dziś będzie o polskim kryminale - dla tych, którzy jeszcze nie widzieli, a może by chcieli (albo nie wiedzą, czy by chcieli). 


Powołany do życia przez pisarza Zygmunta Miłoszewskiego prokurator Teodor Szacki jest ciekawą i niebanalną postacią. W książkach. Niestety nie ma zbyt wiele szczęścia do swoich ekranowych wcieleń, o czym mogliśmy przekonać się zarówno w nieszczęsnym "Uwikłaniu" (w którym został...kobietą), jak i nadal wyświetlanym w kinach "Ziarnie prawdy". Oczywiście wiadomo, że język filmowy, skrajnie upraszczając i skracając autorskie wodolejstwo, zasadniczo różni się od tego literackiego, trzeba jednak uważać, żeby przycinając to i owo, nie posunąć się o krok za daleko i nie zostać z bezkształtną wydmuszką - niby nadal ładną i kolorową, ale w środku pustą.

Film "Ziarno prawdy" miał być mrocznym, bezkompromisowym kryminałem, mocno osadzonym w polskiej rzeczywistości, z zapadającym w pamięć głównym bohaterem oraz wielowątkową fabułą. Mogłoby się wydawać, że jeśli ramię w ramię stanie reżyser fantastycznego "Rewersu" Borys Lankosz oraz autor bestsellera Zygmunt Miłoszewski, to efekt będzie powalający. A jest bardzo średni.

Jako wielbicielka trylogii o białowłosym prokuratorze (za którą - warto dodać - Zygmunt Miłoszewski otrzymał niedawno Paszport Polityki w kategorii Literatura), pierwsze zastrzeżenie mam do filmowej wersji głównego bohatera (i wbrew pozorom nie chodzi tu o brak najbardziej charakterystycznej dla niego cechy fizycznej, czyli wspomnianych białych włosów). Otóż jak zauważyłam na początku, Szacki jest złożoną postacią, która często zachowuje się jak skończony mizogin, egotyk i cham działający i ubrany "pod linijkę", ma jednak swoje zasady i staroświecką nieustępliwość, dzięki którym pozwala się lubić i przypomina trochę westernowego szeryfa. Niestety przeniesiony na duży ekran, traci niemal cały swój urok i w miejsce nieszablonowej postaci otrzymujemy aroganckiego buca o (notabene przyjemnym dla oka) ciele i twarzy Roberta Więckiewicza.

W ekranizacji powieści zabrakło prawie wszystkich niuansów, które sprawiały, że opowiadana historia trzymała w napięciu i zyskiwała dodatkową głębię - w filmie nie mamy pojęcia o tym, jak i dlaczego warszawski prokurator znalazł się na prowincji, poza tym naprawdę niełatwo jest wykrzesać z siebie jakąkolwiek większą sympatię dla kogoś, kto przez cały film pokazuje nam się wyłącznie z jednej, niezbyt przyjemnej strony. Owszem, sceny w których widzimy zderzenie małomiasteczkowych obyczajów (wszyscy są ze sobą po imieniu, szefowa "Misia" częstuje domowym ciastem i strofuje swoich podwładnych jak niesforne dzieci) ze sztywną "warszawskością" Szackiego są zabawne, ale mimo to nie mogłam przez cały film pozbyć się nieprzyjemnego wrażenia, że zarówno bohater, jak i twórcy traktują mieszkańców z pogardliwą wyższością. Szacki snuje się po Sandomierzu niczym udzielny książę, a jedyną naprawdę ciekawą interakcją personalną staje się jego rozmowa z żydowskim rabinem (który de facto zostaje pokazany jako jedyna dorównująca mu pod względem intelektualnym osoba).

Z drugiej strony trzeba przyznać, że na tle przewijających się przez ekran postaci drugoplanowych, Szacki ma głębię Rowu Mariańskiego. Cała reszta jest bowiem płaska niczym powieszone na ścianie zdjęcia - błyszcząca powierzchnia i nic pod spodem. Mamy więc prowincjonalną laleczkę, która teoretycznie jest najlepszą partią w mieście, ale patrząc na jej godną piętnastolatki egzaltację strach pomyśleć, jak w takim razie wygląda reszta miasteczka; śmiało konkuruje z nią rudowłosa partnerka Szackiego, która właściwie poza tym, że się obraża i biegnie do przełożonej na skargę niczym dziecko w przedszkolu, niewiele wnosi do fabuły (w książce widać było dokładnie zarówno przemianę, jaka zaszła w tej irytującej „piczce-zasadniczce” (używając oryginalnego określenia autora książki), jak i ewolucję wzajemnych relacji jej i Szackiego, w filmie została wyłącznie irytująca nieprofesjonalistka). Przez chwilę mogło się wydawać, że te niedociągnięcia uda się wyrównać którejś z męskich postaci - do wyboru był zarówno mąż pierwszej ofiary, lokalny biznesmen-patriota, czy współpracujący z prokuratorem stary policjant. Czegoś jednak ponownie zabrakło i zarówno Krzysztofowi Pieczyńskiemu, Andrzejowi Zielińskiemu, czy Jerzemu Treli nie udało się zbudować pełnowymiarowych charakterów.
 
Niestety niewiele lepiej jest z warstwą fabularną. Szkoda jej tym bardziej, że początek jest całkiem niezły - akcja osadzona jest w Sandomierzu, przepięknym mieście z nieco mniej piękną i problematyczną (bo bardzo niepoprawną politycznie) historią. Tajemnicze morderstwo jednej z najbardziej kochanych mieszkanek wstrząsa wszystkimi, a kiedy okazuje się, że to dopiero początek, a towarzyszące temu poszlaki, z każdym krokiem coraz mocniej sugerujące krwawy żydowski rytuał sprawiają, że opowiadana treść miała spory potencjał. Który pomimo nastrojowych, tajemniczo-mrocznych zdjęć, nie został właściwie wykorzystany. Odważny, niestety ciągle i niezmiennie aktualny temat polsko-żydowskich stosunków oraz historia, która zatacza koło i nieoczekiwanie wraca po 60 latach, wyciągając na światło dzienne wszystkie wydawałoby się dawno zapomniane krzywdy i głęboko skrywane pretensje, to największa siła tej opowieści. I właśnie te fragmenty, będące bezkompromisowym komentarzem do drażliwego tematu antysemityzmu, są najciekawszym elementem filmu - zderzenie absurdalności "prawdziwego" patriotyzmu z bezstronną nieustępliwością Szackiego, który nieoczekiwanie dla siebie zostaje "głosem narodu", sprawiają, że zaczyna się robić i śmieszno i straszno, ale zaskakująco prawdziwie. W dodatku zarówno Miłoszewskiemu, jak i Lankoszowi udało się zachować równowagę i bezstronność w przedstawianiu niewygodnych dla wielu osób wydarzeń z przeszłości, co biorąc pod uwagę drażliwość tematyczną, jest sporym osiągnięciem - z jednej strony mamy bowiem antysemickie zabobony i mroczne wspomnienie powojennych pogromów, z drugiej otwartą dyskusję na temat Żydów współpracujących z UB (tu chapeau bas za sprytny zabieg przedstawienia tej niewygodnej karty historycznej przez rabina, z miejsca bowiem wytrącił on potencjalnym adwersarzom argument o antysemityzmie i żydowskiej nagonce).

Powiem tak - gdybym miała oceniać ten film wyłącznie w kategorii "polskich kryminałów", pewnie byłabym łagodniejsza. Jeśli jednak nie chcemy na zawsze zagrzebać się w polskim filmowym grajdołku i mamy równać do poziomu światowego, to "Ziarnu prawdy" sporo brakuje do określenia "wybitny kryminał". Myślę jednak, że zarówno temat, jak i rola Roberta Więckiewicza są na tyle ciekawe, że mimo wszystko warto wesprzeć polską kinematografię, wybierając się na seans. A potem (lub jeszcze lepiej - przedtem) przeczytać książkę. Swoją drogą - gorąco polecam całą trylogię o prokuratorze Szackim - aktualnie pochłaniam trzecią (moim zdaniem najlepszą) część, czyli "Gniew" i nie ukrywam, że autentycznie zazdroszczę autorowi pisarskiego talentu. 

PS Standardowo - informacyjnie - moje recenzje najpierw ukazują się na portalu filmosfera, a po jakimś czasie (jeśli w międzyczasie o nich nie zapomnę), trafiają także tutaj. 

6 komentarzy:

  1. książki trafiają na listę do przeczytania :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo polecam, bo książki są naprawdę dobre (i faktycznie, "Gniew" najlepszy!) :)

      Usuń
  2. Odpowiedzi
    1. Dziękuję, bardzo miło czyta się takie słowa :)

      Usuń
  3. Ja jestem mniej krytyczna. Np. W powieści Szacki tez patrzy z wyzszoscią na Sandomierz i ogólnie gardzi;) A z Miłoszewskiego to najbardziej "Domofon". To byłby film! A "Ziarno" zaraz po. Pozdrawiam bardzo!

    OdpowiedzUsuń
  4. Fantastyczna recenzja książki. Jak najbardziej warta uwagi i zagłębienia się w jej treść.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy komentarz - jest mi bardzo miło, że do mnie zajrzałeś :)

Ale uprzedzam, że uwagi typu "super, obserwujemy?" lub "zapraszam do siebie", w moim przypadku odnoszą odwrotny skutek.

Ogólnie zaglądam do wszystkich, którzy pozostawiają po sobie jakiś ślad, a jak mi się spodoba, to nie trzeba mnie zachęcać do obserwowania :)

Follow on Bloglovin
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...