niedziela, 28 grudnia 2014

Moje lektury - Angole Ewy Winnickiej

Koniec 2014 zbliża się wielkimi krokami (uff!!! - to nie był mój najlepszy rok), ale stwierdziłam, że zamiast robić jakieś podsumowania (oczywiście nie powiedziałam w tym temacie jeszcze ostatniego słowa, więc you never know :)) chcę polecić Wam książkę, która wywarła na mnie spore wrażenie i myślę, że spokojnie mogę ją zaliczyć do kilku najlepszych lektur ostatnich 12 miesięcy (swoją drogą serwis "lubimy czytać" uzupełniony o mój notes podpowiadają mi, że łącznie uzbierało mi się około 80 przeczytanych tytułów, co w sumie nie jest złym wynikiem, chociaż z drugiej strony pamiętam czasy, kiedy spokojnie przekraczałam setkę...).

No nic, dywagować o ilości (i jakości) tegorocznych lektur będę kiedy indziej, a dziś napiszę Wam parę zdań nt "Angoli" Ewy Winnickiej, wydanych przez Wydawnictwo Czarne. 

(zdjęcie okładki ze strony wydawnictwa Czarne)

Tytuł ten przewinął się przez wiele blogów książkowych i nadal często na niego trafiam w różnych miejscach, ale przyznam się, że gdyby nie koleżanka (dzięki, Madziu!), na której opinii polegam, pewnie jeszcze długo bym po niego nie sięgnęła. I straciłabym wiele. Bo to arcyciekawy (i bardzo zróżnicowany) zbiór rozmów z ludźmi, którzy w ciągu ostatnich kilku czy kilkunastu lat wyjechali do Anglii i... No i właśnie tu zaczyna się robić naprawdę interesująco. Mamy bowiem zderzenie ponad trzydziestu historii tak różnych, że łączy je jedynie pochodzenie bohaterów oraz miejsce, w którym wylądowali - mamy opowieści ludzi skrajnie naiwnych (żeby nie powiedzieć totalnie bezmyślnych), porywających się na podróż do obcego kraju bez choćby podstawowej znajomości języka czy obowiązujących tam zwyczajów (o prawodawstwie nie wspomnę), mamy historie tych, którym udało się tam odnaleźć i stworzyć swój dom, mamy wreszcie tych, którzy pomagali i pomagają innym, przekazując dalej kolejne odcinki tej wielowątkowej sagi. Wiele historii, z których część autentycznie wzrusza, część jeży włosy na głowie, a wszystkie spisane ze sporą dawką zdystansowanej sympatii (czytając je, odnosimy wrażenie, że autorka po prostu pozwalała swoim rozmówcom się "wygadać" i zamieszczała ich relacje pozostawiając charakterystyczny styl poszczególnych osób). 

Temat emigracji jest mi szczególnie bliski, bo na dobrą sprawę sama mogłabym spokojnie stać się jednym z rozdziałów tej książki. Jednym z najbardziej przełomowych momentów w moim życiu stał się ten, kiedy postanowiłam wyjechać do Londynu - różnica polegała na tym, że a) znałam język (i to całkiem dobrze, chociaż i tak nie uchroniło mnie to przed brutalnym zderzeniem z angielskim używanym na codzień, który naprawdę różnił się od tego, którego uczyłam się latami) oraz b) jechałam z kwotą odłożoną na czarną godzinę oraz wiedząc, że przynajmniej na początku mam się gdzie zatrzymać. Można powiedzieć, że miałam nieprawdopodobnego pecha do okoliczności (na jakieś 3 miesiące, które tam spędziłam, pewnie połowę przeleżałam w szpitalu) i równie wielkie szczęście do ludzi, których spotkałam na swojej drodze - począwszy od pracy, przez koleżankę, z którą się trzymałam, aż po ludzi (Polaków), z którymi mieszkałam (niestety za krótko!). Doceniam więc swoje doświadczenie, zwłaszcza w świetle przeczytanych właśnie "Angoli", bo będąc TAM sama również nasłuchałam się różnych historii - o ludziach, którzy mieszkali w Londynie od dobrych paru miesięcy i nadal nie potrafili dogadać się nawet w najprostszych kwestiach, robili zakupy wyłącznie w polskich sklepach kupując polskie produkty "bo po co mam próbować coś nowego" albo najtańsze konserwy i poza swoją trasą do i z pracy, nie widzieli dosłownie NIC (bo "szkoda pieniędzy"). 

Wracając do opisywanej przeze mnie książki, muszę powiedzieć, że gdybym przeczytała ją 10 lat temu, przed podjęciem decyzji o wyjeździe, nie jestem pewna, czy nie zmieniłabym zdania. Większość relacji bowiem jest po prostu dołująca - zarówno ze względu na głupotę (sorry, ale inaczej nie da się tego nazwać) niektórych, ale także na opis Anglików, którzy mentalnie i temperamentnie różnią się od nas jak dzień od nocy (nie wiem, czy najbardziej nie zabolała mnie właśnie ta podkreślana na każdym kroku obojętność i poczucie wyższości w stosunku do innych, a także mniej lub bardziej zawoalowany rasizm, co w sumie zaskakuje biorąc pod uwagę wielokulturowość tego kraju). Dla takiego anglofila jak ja, obraz przedstawiony przez Ewę Winnicką, jest równie ciekawy, co nieprzyjemny, zwłaszcza że przez dobre pół książki zmagałam się także ze wstydem za swoich własnych pobratymców. 

Oczywiście trzeba i warto pamiętać, że to jest tylko wycinek obrazka i nie można mierzyć tą samą miarą wszystkich (tak samo jak ja jestem wdzięczna, że nie zdarzyło mi się, żeby ktoś potraktował mnie jak "głupią Poleczkę, która przyjechała się dorobić") - myślę jednak, że warto poznać i taki obraz kraju, który wiele z nas ciągle idealizuje (ze mną włącznie), a także spojrzeć na nas samych przez pryzmat tytułowych Angoli - może wówczas przestaniemy się tak dziwić i oburzać stale powracającym pomysłom na ograniczenie napływu imigrantów z Polski... 

Tak czy inaczej - uważam, że to książka warta przeczytania, zwłaszcza jeśli ktoś miał podobne doświadczenia lub planuje stać się jednym z "polskich najeźdźców" :) 

A ja czaję się na wcześniejszą pozycję tej autorki, czyli "Londyńczyków" - ktoś może zna?  

8 komentarzy:

  1. trafia na listę książek do przeczytania :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że dla Ciebie będzie szczególnie interesująca, pewnie głównie jako przeciwwaga dla Twoich doświadczeń :)

      Usuń
    2. och, moje doświadczenia nie zawsze są pozytywne niestety :( a zwłaszcza teraz, gdy przymierzam się do otwarcia własnego biznesu... wielu moim angielskim sąsiadom się to bardzo nie podoba :(

      Usuń
    3. O masz, a wydawało mi się, że jesteś dobrze "wpasowana" w angielski krajobraz... nie wiem, czy chcesz się dzielić szczegółami nt biznesu (chociaż jestem b.ciekawa, jaka to branża), ale trzymam kciuki żeby się udało i sąsiedzi nie marudzili!

      Usuń
    4. mieszkam w Blackpool, mieście typowo turystycznym. przez kilka lat pracowałam w hotelowym barze i od kuchni poznawałam, jak wygląda prowadzenie takiego biznesu. w styczniu/lutym otwieramy z partnerem własny hotel, co się nie podoba sąsiadom, bo raz - przeprowadziliśmy dogłębny remont i wszystko jest odświeżone na tip top, dwa - robimy im konkurencję, a trzy - oboje jesteśmy imigrantami i to przelewa czarę goryczy co u poniektórych.

      Usuń
    5. Kinga, dzięki za odpowiedź - pamiętam, jak kiedyś pisałaś o pracy w barze i byłam ciekawa, czy planujesz kontynuację :) Hotel to spore przedsięwzięcie - będę mocno trzymać kciuki za Was i mam nadzieję, że uda się przytrzeć nosa sąsiadom :)

      Usuń

Dziękuję za każdy komentarz - jest mi bardzo miło, że do mnie zajrzałeś :)

Ale uprzedzam, że uwagi typu "super, obserwujemy?" lub "zapraszam do siebie", w moim przypadku odnoszą odwrotny skutek.

Ogólnie zaglądam do wszystkich, którzy pozostawiają po sobie jakiś ślad, a jak mi się spodoba, to nie trzeba mnie zachęcać do obserwowania :)

Follow on Bloglovin
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...