sobota, 15 marca 2014

I upadli na Ziemię, by wzmocnić swe szeregi - filmowo o makiawelistycznym "Borgmanie"

Dziś recenzja jednego z najdziwniejszych filmów, jakie obejrzałam ostatnio (a ponieważ oglądam naprawdę sporo rzeczy, które z reguły znajdują się albo na obrzeżach, albo daleko poza mainstreamem, to wierzcie mi, że ten konkretny JEST faktycznie specyficzny). Mój tekst ukazał się wcześniej TUTAJ


Gdybym miała jednym słowem opisać, jakie filmy podobają mi się najbardziej, powiedziałabym że nieokreślone - lubię kiedy reżyser zaskakuje mnie i pokazuje wyrywek świata, który choć wygląda realnie, skrywa w sobie coś więcej, jednocześnie pozostawiając mi swobodę oceny tego, co widzę. Lubię także oczekiwanie na to, co będzie dalej, bez pojęcia dokąd tym razem zabierze mnie twórca filmu, ani w jakim miejscu zakończy się nasza podróż. Bez wątpienia można uznać, że Holender Alex van Warmerdam opanował system zaskakiwania widza do perfekcji, albowiem od mniej więcej połowy filmu "Borgman" możemy się poczuć jak na rollercoasterze - czujemy coraz bardziej zagęszczającą się atmosferę, ale choć przeczuwamy, że prędzej czy później wydarzy się coś niedobrego, to skala wydarzeń może przerosnąć wyobrażenia przeciętnego widza. 

Myślę, że warto zaznaczyć, że ten film jest jedną wielką metaforą i z pewnością nie można odbierać go dosłownie - tak samo nie ma większego sensu czepianie się celowych, czy przypadkowych niedociągnięć typu "dlaczego dzieci chodzą spać, kiedy na zewnątrz jest nadal jasno?". Fundamentem tej opowieści jest zło i to takie przez duże Zet, które osacza pozornie zwyczajną rodzinę i krok po kroku przejmuje nad nią panowanie. 

*UWAGA - poniższy akapit może zawierać mniejsze lub większe spoilery!*

"I upadli na Ziemię, aby wzmocnić swoje szeregi" - to zdanie, pojawiające się na początku filmu, jest jednocześnie jego mottem, jak i kluczem do zrozumienia sensu tego obrazu. Oczywiście już po seansie można dyskutować dowolnie długo i namiętnie, czy Borgman i jego świta to sam Szatan, "zwykłe" upadłe anioły, czyli diabły / demony czy też grupa szaleńców, która bawi się kosztem innych. Moim zdaniem siła tego filmu tkwi raczej w pokazaniu tego, jak łatwo można manipulować ludźmi oraz (pół żartem, pół serio) do czego może doprowadzić nuda... 

Warstwa fabularna obrazu nie jest specjalnie wyszukana, chociaż jego początek jest bardzo oryginalny - od pierwszych scen jesteśmy bowiem świadkami specyficznego "polowania" na tajemniczego włóczęgę, który mieszka w podziemnej jamie - fakt, że jednym z uczestników tegoż polowania jest ksiądz, ma wymiar symboliczny, chociaż znaczenie tego pojmiemy dopiero pod koniec filmu. Na początku jesteśmy raczej skłonni kibicować uciekającemu mężczyźnie i cieszymy się, kiedy udaje mu się uzyskać pomoc od znudzonej pani domu, Marianne. Kulturalny, pozornie niegroźny nieznajomy w domku gościnnym, poczęstowany posiłkiem i ugoszczony aby odzyskał siły - aż do tego momentu historia rozwija się całkiem spokojnie i niewinnie. Przeczuwamy jednak, że pod tą gładką powierzchnią czai się coś mrocznego i groźnego. I oczywiście mamy rację.

"Borgman" z pewnością jest filmem oryginalnym i bardzo nieoczywistym (co w zależności od naszych upodobań, może być postrzegane zarówno jako jego zaleta, jak i wada) - mnie osobiście szalenie przypadła do gustu ta nieco surrealistyczna wizja, którą możemy interpretować na wiele sposobów - zarówno jako alegorię rosnącego zepsucia i zblazowania społeczeństwa dobrobytu, zubożenia uczuciowo-religijnego, czy po prostu pokaz makiawelistycznych talentów głównego bohatera. Uprzedzam, że oglądanie filmu zdecydowanie może ułatwić potencjalne zamiłowanie do czarnego humoru, ponieważ niektóre sceny (jak np. reakcja dziewczynki na prośbę o pomoc zranionego mężczyzny, czy makabryczny, ale i trochę baśniowy sposób pozbywania się ciał), odebrane dosłownie i bez niezbędnego dystansu, mogą wywołać spory dyskomfort psychiczny.

Gdybym miała ocenić, czego mi w tym obrazie zabrakło, to powiedziałabym, że charyzmy głównego bohatera - ogólnie wprawdzie gra Jana Bijvoeta, wcielającego się w rolę Borgmana jest raczej chwalona, ale moim zdaniem nie do końca udało mu się udźwignąć ciężar tej postaci - być może na mój odbiór wpłynęło to, że przez pierwszą część filmu aktor wyglądał trochę jak młodsze wydanie Franciszka Pieczki z "Jańcia Wodnika", co odrobinę kłóciło mi się z uczuciami, jakie wzbudzał u pani domu, a może po prostu nieco inaczej wyobrażam sobie demonicznego Złego? Moje kolejne zastrzeżenie odnosi się do wszystkich filmowych postaci - być może takie było założenie reżysera, ale nie ukrywam, że dość ciężko ogląda mi się historię, w której żadna z pojawiających się osób nie zbudza mojej sympatii, lub wręcz wywołuje u mnie mniejszą lub większą irytację. Dlatego przyznam się, że mimo wszystko aż do końca nie potrafiłam się zdobyć na współczucie żadnemu z członków tej nieszczęsnej rodziny, ponieważ tak naprawdę nie zdołałam się przywiązać do żadnego z bohaterów.  

Mimo tych uwag, w mojej subiektywnej ocenie, "Borgman" jest na tyle ciekawym obrazem, że warto się z nim zapoznać, oczywiście nie oczekując uzyskania od jego twórców odpowiedzi na wszystkie pojawiające się w trakcie seansu pytania. Dla mnie - to dodatkowy plus, ponieważ tak jak wspomniałam wcześniej - reżyser pozostawia nam niejako wolną rękę, jeśli chodzi o interpretację, a także to w jaki sposób odbierzemy zarówno tajemniczą postać Borgmana, jak i cały obraz. Dla niektórych więc będzie to symboliczny, mocny przekaz o złu, wkradającym się podstępnie i niespodziewanie w nasze życie, inni odbiorą film bardziej dwuwymiarowo, jako mroczny i niepokojący thriller. Jeszcze inni mogą wyjść w trakcie seansu :)  
 

4 komentarze:

  1. Mocny seans sobie zafundowałaś. Filmu nie widziałem. Zdaje sobie sprawę co to za tytuł, i jaki niesie za sobą ciężar przekazu. Podejrzewam że najbliżej mu do "Funny Games", gdzie reżyser pokazuje zło, które może gościć w każdym. Tak po prostu, w listonoszu, w pani z kiosku gdzie kupujemy gazety, w osobie którą mijamy na ulicy. "Borgman" oczywiście w kolejce. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, jednak Funny Games mocniejsze :) Tu jest bardziej surrealistycznie i może przez to właściwa tematyka dociera do nas już po seansie, jeśli poświęcimy chwilę na analizę tego, co właśnie obejrzeliśmy :) A Funny Games po prostu walą po głowie niemiłosiernie przez cały film i jeszcze potem prześladują długo po...

      Usuń
  2. Koniecznie muszę obejrzeć!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właściwie to nawet nie wiem, czy powinnam napisać, że polecam, bo to jednak specyficzne kino - na pewno oryginalne, ale nie wybitne. Więc na własną odpowiedzialność :)

      Usuń

Dziękuję za każdy komentarz - jest mi bardzo miło, że do mnie zajrzałeś :)

Ale uprzedzam, że uwagi typu "super, obserwujemy?" lub "zapraszam do siebie", w moim przypadku odnoszą odwrotny skutek.

Ogólnie zaglądam do wszystkich, którzy pozostawiają po sobie jakiś ślad, a jak mi się spodoba, to nie trzeba mnie zachęcać do obserwowania :)

Follow on Bloglovin
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...