Uwielbiam moment wyjścia z kina z
poczuciem, że właśnie obejrzałam film, który zapada w pamięć, taki, o którym
wiem, że zmusi mnie do myślenia o nim jeszcze długo po seansie.
Mimo że na ogół starannie
wybieram tytuły do oglądania, to ostatnio nieczęsto zdarza mi się takie
przeżycie. Jednak po filmie francuskiego reżysera Francois Ozona „U niej w domu” (chociaż moim
zdaniem polski dystrybutor jak zwykle postanowił wyjść przed szereg z
tłumaczeniem, ponieważ oryginalny tytuł brzmi po prostu „W domu” i dla kogoś, kto film
widział, ta wersja zdecydowanie lepiej pasuje do treści) przypomniałam sobie,
jaka to przyjemność zobaczyć historię, która mnie poruszy.
Tu właściwie podobało mi się
wszystko (no, może poza trochę naciąganym zakończeniem, które moim zdaniem robi
wrażenie kręconego naprędce, tak jakby reżyserowi nagle uświadomiono, że po
spójnej treści trzeba całość jakoś – i zdecydowanie – zakończyć) –
począwszy od doboru aktorów, przez muzykę, sposób filmowania i samą historię
oczywiście.
Tu muszę się przyznać, że mam osobiście
ogromną słabość do pisarzy, więc film opowiadający o pisarzu z miejsca dostaje
ode mnie kredyt zaufania :)
Dla osób, które w kinie oczekują więcej akcji, ten obraz może okazać się
zdecydowanie zbyt przegadany; dla tych o bardziej konserwatywnym
światopoglądzie może być zbyt odważny, dla innych z kolei za mało – ja najwyraźniej
okazałam się idealnym targetem, bo wyszłam zachwycona i moje odczucie do tej
pory się nie zmieniło...
Idealna, "święta" rodzina i Claude...
Ale do rzeczy – jeśli chodzi o
zarys fabuły, to mamy dwóch głównych bohaterów – podstarzałego, lekko
zgorzkniałego nauczyciela literatury we francuskim liceum, który co roku
narzeka na obniżający się poziom wiedzy swoich uczniów oraz niepokojącego
nastolatka, który jest zarówno utalentowany pisarsko oraz mocno „skrzywiony”
psychicznie.
I tu zaczyna się interesująca gra, ponieważ to, co początkowo
wydaje się jedynie zwyczajną relacją profesor-uczeń, przeradza się we wzajemną
manipulację – Germain coraz bardziej uzależnia się od opowiadanej przez Claude’a
historii, zatracając się w niej i choć przez jakiś czas próbuje wpłynąć na
literacki kształt twórczości chłopaka, to szybko zdajemy sobie sprawę z tego,
że to Claude ma tutaj decydujące zdanie. I to jest właśnie mocno niepokojące, ponieważ
nastolatek jest przedstawiony w sposób, który sugeruje, że za kilka lat może
wyrosnąć z niego klasyczny psychopata... Tu brawa należą się odtwórcy tej roli,
czyli Ernstowi Umhauerowi (myślę, że warto zapamiętać to nazwisko), który
genialnie wcielił się w chłopaka pokazując go na początku jako nieśmiałego
introwertyka, stopniowo nabierającego pewności siebie i odkrywającego coraz
mroczniejsze rejony swojego pożądania. Scena jego reakcji na pocałunek kolegi jest
tego najlepszym przykładem – w jego oczach widać dokładnie coś, co nie jest do
końca „normalne” – odniosłam wrażenie, że to osoba, która obserwuje wszystko,
co się dookoła niego dzieje z beznamiętną ciekawością badacza – wchodzi w życie
obcych ludzi z taką łatwością i obojętnością, nie przejmując się zupełnie
konsekwencjami swoich czynów, że jest to autentycznie przerażające. To zostało tu przedstawione fantastycznie.
Claude ma w oczach coś, co każe nam wierzyć, że może okazać się niebezpieczny... Jednocześnie jest totalnie fascynującą postacią.
Sam wątek erotycznej fascynacji
pomiędzy nim, a dwiema znacznie starszymi od niego kobietami jest moim zdaniem mniej
istotny – oczywiście niby na tym opiera się fabuła filmu, ale dla mnie to
bardziej film o psychicznej manipulacji (i relacji męsko-męskiej) i obsesji,
ale wcale nie do końca erotycznej (Claude poszukuje wypełnienia pustki, szuka „idealnej
rodziny”, a nie wyłącznie seksualnego zaspokojenia) – widać to najlepiej w
ostatniej scenie podglądania życia innych przez niego i upadłego nauczyciela...
Zdjęcie, które przedstawia cały film w pigułce - nauczyciel, uczeń i kobieta - pytanie brzmi - kto manipuluje kim?
Myślę, że dla kogoś, kogo
interesują ludzkie zachowania i motywy, ten film będzie fascynującym przeżyciem, ja nie
mogę przestać o nim myśleć i z pewnością czeka mnie jeszcze co najmniej jeden
seans, choćby po to, żeby sprawdzić, czy mój odbiór postaci nie ulegnie
zmianie. Polecam więc go z zastrzeżeniem, które zrobiłam na początku opisu –
jeśli wolicie „konkretną” akcję, to Ozon niekoniecznie przypadnie Wam do gustu.
Co do reszty obsady, to
oczywiście poza moim zachwytem dla młodego Ersta, muszę wspomnieć o cudownym
Fabrice Luchini, Kristin Scott Thomas (która ma mój dozgonny podziw za to, że
będąc Angielką mówi po francusku jak rodowita Francuzka) oraz Emmanuelle Seigner w roli
dojrzałej i nie do końca świadomej swojej mocy femme fatale :)
Bozeszz no ! teraz bede musiala isc koniecznie, A widzialas basen? bo tez nie ogladalam a bym chcial? pozdr
OdpowiedzUsuńOch tak, Basen bardzo mi się podobał - to właśnie podobny typ filmu, chociaż U niej w domu jest znacznie mniej mroczny i ma elementy humorystyczne. Myślę, że w tym momencie te dwa filmy to moje osobiste "The best of Ozon" :)
UsuńMoże kiedyś, bo na kino chwilowo nie mam czasu :(
OdpowiedzUsuńZ kinem często tak jest, że ciężko się wybrać...
Usuńno i znowu chyba nie moja bajka. chociaż kto wie :)
OdpowiedzUsuńGusta są różne, dla mnie to film bliski ideałowi :)
Usuń